niedziela, 25 marca 2012

Softball, zakupy i zbliżający się PROM.

Im bliżej zakończenia roku, tym szybciej czas mi leci. Pogoda jest co najmniej wakacyjna (80F czyli 27ºC), co tylko poprawia humor i przyspiesza czas. Jak tak dalej pójdzie to wrócę do Polski murzynką. 3h treningu dziennie na pełnym słońcu robią swoje (tak, zaczęłam softball i nie zakończyłam go po dwóch treningach, bo za mną już pięć!).

16-17 marca spędziłam w Green Bay na spotkaniu z ludźmi z mojej organizacji. Było bardzo fajnie, szkoda że już nie ma więcej dwudniowych spotkań przed nami. Wszyscy się nieco nabijaliśmy, bo tematyka była "powrót do ojczyzny, jak sobie z tym poradzić." i koordynatorka była święcie przekonana, że będziemy płakać za Ameryką. Nie żebym negowała, że może być trudno zaaklimatyzować się w kraju, no ale bez przesady, po tym wyjeździe wcale Stanów nie uważam lepszych od PL i z tego, co widzę, reszta wymieńców też się wyleczyła z marzeń o Ameryce wykreowanych hollywoodzkimi filmami.

Wczoraj wybrałam się z Hayley na sukienkowo-promowe zakupy. Pomijam fakt, że kolejny raz dostałam ślinotoku, ale ceny jednak czasami leczą, jak wspomniałam w ostatnim poście. $300-400, dziękuję dobranoc. Hayley kupiła fioletową z czarnymi cekinami i jest śliczna! Dodaję trochę zdjęć (pierwszy rząd, czerwona po prawej to moja miłość):











Ubolewam nad faktem, że wszystkie powyższe sukienki wyglądają fantastycznie i zapewne nie oparłabym się zakupowi, ale niestety nie posiadają one wcięcia w talii i wiszą jak worek na wieszaku, także nie ma sensu. Sprzedawczynie sprytnie podpięły je na tyłach manekinów, więc ślicznie słodko leżą na wystawie, gorzej z ciałem. Buba.

Wczoraj też wybrałam się na urodziny do Jo. Śmiechy chichy i dobre samopoczucie. Wpadliśmy na pomysł grania w softball, który obrócił się w coś między softball-siatkówka-piłka nożna przy muzyce, którą puścił Jorge. Potem graliśmy w milion międzynarodowych gier i zakończyliśmy grą w karty, gdzie Kaylah, Hayley i ja oszukiwałyśmy, bo nie byłyśmy w stanie zapamiętać 44 kodów, ale nikt się nie zorientował i wygrałyśmy. :-D

Gram w softball. Przynajmniej próbuję, bo jak się okazało, dla mnie odbijanie piłki z hełmem na głowie jest nie do przeskoczenia. Wystarczy, że ten chory plastik opuści mój czerep i BUM bez problemu piłka leci hen hen daleko. Na ostatnim treningu odbiłam tą żółtą piłeczkę i zamiast biec, to stałam i patrzyłam jak daleko leci, bo nadziwić się nie mogłam, że jednak odbiłam! Wszyscy się ze mnie śmiali jak trenerka zapytała "no i czemu nie biegłaś?", a ja odpowiedziałam "bo musiałam zobaczyć swoje pierwsze odbicie jak daleko leci.." W piątek mieliśmy trening na sali gimnastycznej, bo pogoda się zepsuła i mieliśmy milion różnych ćwiczeń. Wszystkie piłki odbiłam. Dlaczego? No oczywiście, że plastiku nie miałam na głowie. :)
We wtorek drużyna leci na Florydę i wiecie co? Podoba mi się sposób w jaki WSZYSCY pracowali na wyjazd. Zero sponsorów, to była ich sprawa, jak nazbierają pieniądze. Mieli sprzedaże pizzy, kwiatów, sody, ja nawet wzięłam udział w sprzedawaniu kart ze zniżkami do różnych sklepów. Tutaj naprawdę się czuje szkołę, drużynę i tego "ducha walki". Swoją drogą muszę się pochwalić, ze znalazłam 17 ofiar i nazbierałam im $170. :-D W czwartek po treningu otrzymaliśmy ostatnie dwie godziny na sprzedawanie, podobieraliśmy się w grupy i jeździliśmy po różnych częściach okolicy. Sprzedałyśmy dodatkowo bodajże 12 kart i zostały one dopisane do wszystkich zawodników z grupy. Pomijam fakt, że chodzenie od człowieka do człowieka i sprzedawanie tych kart było co najmniej poniżające, bo czułam się jakbym sprzedawała to dla siebie, a nie na rzecz drużyny, no ale przynajmniej mam teraz jakieś pojęcie jak się czują perfumowi naciągacze na wrocławskim rynku i może w przyszłości będę dla nich milsza.
Mieliśmy tydzień na sprzedawanie kart. Każdy dostał 30. Za 30 dostawało się jakieś bluzy ze swoim nazwiskiem i logiem szkoły z softballem, za 20 dostawało się los z worka i można było wylosować pieniądze (wylosowałam $10 :D). Osoba, która sprzedała najwięcej kart dostała $1 za każdą i potem dodatkowe losowania za każde 10 kart wyżej od 20. Jakby nie było, zachęta była. Cała drużyna zebrała ok. $3600.

Na szafkach seniorów w szkole pojawiło się odliczanie. Zostało nam bodajże 33 dni szkolne do graduation. Jeszcze tylko 56 dni. 21 marca dostałam cap&gown, więc moja toga już na mnie czeka w garderobie. :-) 27 marca jadę na konkurs matematyczny do jakiegoś college w Wisconsin. Moja polska Pani z matematyki chyba by padła, gdyby się dowiedziała, że zostałam wybrana jako jedna z 5 osób z całej szkoły i jako jedyna dziewczyna w tej grupie. Muszę stwierdzić, że sama jestem z siebie dumna i moje rokowania na zdaną maturę z matmy w końcu są optymistyczne. :-D W piątek dostałam połowę swojego softballowego stroju, a numerek na koszulce będę miała 19. <3

23 marca był koniec pierwszej połowy semestru i moje ocenki wyglądają następująco: