sobota, 24 grudnia 2011

18stka w Stanach.

Były to pierwsze moje urodziny, w które musiałam iść do szkoły (wspaniały prezent na 18stkę :-D). I wiecie co? Wielkie zaskoczenie. Przyszłam do szkoły, nad szafką miałam wielki plakat z napisem "Wszystkiego najlepszego w Twoje 18 urodziny, Anna!" i balony wokół. Potem dziewczyny zbiegły się, zaczęły życzenia składać. Na matematyce posypały się kolejne życzenia, na angielskim footballiści śpiewali mi sto lat i odkryli gdzieś na końcu klasy balona, którego Kaylah miała dla mnie jako niespodziankę. Za kilka dni na chwilę zmienię głos jak nawciągam się z niego helu. :-) Nowym doświadczeniem dla mnie było, kiedy chodziłam korytarzami i nawet ludzie, których znam tylko z widzenia lub wcale, składali mi życzenia, życzyli miłego dnia. Na lunchu Kenia po jakimś czasie przybiegła z lodami i m&m'sami. Specjalnie pobiegła na stację benzynową, kiedy na dworze śnieg leży! To było kochane. W domu czekały na mnie prezenty od hostów, a potem dziewczyny zjechały się niespodziewanie. Hannah wszystko zorganizowała i muszę przyznać, że nieźle to zorganizowała, bo wszystko tak naprawdę działo się pod moim nosem, a nie miałam o tym zielonego pojęcia. Ten rok w Stanach zawiera wiele "pierwszy raz w moim życiu...".

Zdjęcia dodam w następnym poście. Chciałam Wam wszystkim życzyć wesołych, spokojnych Świąt!

niedziela, 18 grudnia 2011

I'm glad being Student of the Month.

Przez te trzy tygodnie zadziało się strasznie dużo, a jednocześnie nic.

5 grudnia zamówiłam rzeczy potrzebne do graduation (zakończenie high school) i na wiosnę otrzymam swój outfit (togę, czapkę i trzecią rzecz, której nazwa jest obsceniczna, więc nie będę jej przytaczała). Tak sobie myślę, że jeżeli rzeczywiście dostanę amerykańską diploma (a wszystko na to wskazuje), to znak, że jestem największym Dzieckiem Szczęścia, jakie się tylko urodziło na świecie. Napiszę książkę pt. "Jak skutecznie kreować swoją przyszłość".

Tego samego dnia zostałam wezwana do sekretariatu i myślałam, że chodzi o prezentację o kraju, której nie przestawiłam, bo szkoła zachowała się niegrzecznie, a ja nie będę serwowała jako wolontariusz. :) (Wszyscy exchange w naszej szkole są z jednej organizacji, tylko ja jestem wyrzutkiem z innej i ich koordynatorka zadała im zadanie, aby przedstawili w szkole prezentacje o swoim państwie. Potem dyrektorka w szkole się do tego podpięła i kazała im przedstawiać to kilkakrotnie. Potem jakiś czop poszedł do sekretariatu i naskarżył, że nie wszyscy exchange przedstawiają - chodziło o mnie - to przed szkolny radiowęzeł lub jakakolwiek nazwa tego dziwadła jest, nadano, że "wszyscy exchange student MUSZĄ przedstawić prezentacje". Przepraszam bardzo, ale nikt mnie o tym nie poinformował (reszta była poinformowana 3 tygodnie wcześniej), a tym bardziej nie poprosił mnie o to twarzą w twarz, więc nie poczuwam się jak owca, która będzie galopowała do sekretariatu i grzecznie pytała, kiedy mogę swoją prezentację przedstawić, której notabene nie miałam, co jest rzeczą oczywistą. Tak więc wypięłam się tyłkiem na brak profesjonalizmu w naszej szkole i miałam gdzieś ich prezentacje. Layson nic nie musi, jak mu się nie mówi w twarz.) Wracając do tematu.. zostałam wezwana, aby odebrać tytuł (uwaga!) STUDENTA MIESIĄCA, haha. Przepraszam, ale mnie to śmieszy. Najzabawniejszą partią tej informacji była wzmianka o tym, że z przedmiotu mającego nazwę MATEMATYKA. (zaznaczam, że w Polsce ledwo z tego zdałam) Mieliśmy zdjęcie do gazety, dostaliśmy nagrody (całe DOLAR i TRZYDZIEŚCI centów na śniadanie, których nie wykorzystam, bo zbyt wielką wartość sentymentalną ma dla mnie ta FORTUNA!). Wczoraj Lisa przekazała mi gazetę i co? Oczywiście przekręcili moje nazwisko i zepsuli robotę, bo napisali, że jesteśmy studentami tygodnia, a nie miesiąca! Wypraszam sobie. Po pierwsze nikt nikogo wcześniej nie wybierał (jesteśmy pierwszy w przeciągu prawie całego semestru!), a po drugie co za głąb.. no dobra, nie wypowiadam się. To są tylko Amerykanie. :-))

Bodajże 8 grudnia wzięłam ostatnią szczepionkę-kombajn, która zawierała trzy różne dawki, z których dwie kiedyś za górami, za lasami, dawno temu w trawie, już w życiu brałam, no ale cóż. Mam to za sobą i mogą mnie cmoknąć.

Tydzień temu otrzymałam swoje senior pictures. Cieszy mnie fakt, że w końcu je mam, ale nie do końca wiem, jak je przewiozę do domu, bo jedno zdjęcie jest większe niż długość mojego przedramienia, ale jakoś będzie trzeba dać sobie radę. Na razie czeka mnie jeszcze sześć - miejmy nadzieję - wspaniałych miesięcy. (Swoją drogą jestem zmęczona tą całą "cudowną" Ameryką.) Zdjęcie wszystkich oprócz największego:


W czwartek Mr. Prodell zmusił nas, abyśmy w końcu przestali obijać się na siłowni (w ramach kinesiology mamy tygodniowo jeden dzień activity) i oceniał nas za pracę, którą wykonywaliśmy. Przeszłam tudzież przeskoczyłam samą siebie, bo jak u nas w polskim LO namiętnie obijałam się, jak tylko potrafiłam (uwielbiam pana Kuchara, pozdrawiam!), tak tutaj pobiłam swoje życiowe rekordy! Na leg press (odpychanie nogami) wzięłam 91kg, na inner thigh (rozkraczone nogi trzeba zebrać do siebie) 30kg, arm curl 9kg (śmiejcie się śmiejcie, każdy ma słabe strony xD), a na chest press (nie wiem jak to przetłumaczyć, wpiszcie sobie w google) 17kg normalnie i 27kg z pomocą mojej wspaniałej prawej nóżki. :) Tak, też sądzę, że jestem małym Pudzianem. Duma mnie rozpiera. A! I przy okazji dziewczyny rozciągały się, próbowały stopami dotknąć głowy, a okazało się, że Layson, który obija się aktywnie (leń śmierdzący!), praktycznie nic nie robi, nie trenuje, nic, nic, null, zrobił największy łuk w wygięciu i brakowało mi 5cm. Owszem, nie ma sprawiedliwości na tym świecie.

Pierwszą partię świąt mam za sobą i jestem załamana (hamburgery na "stole wigilijnym", ale to opiszę kiedy indziej), a przede mną jeszcze dwa spotkania z rodziną (mają za dużą, aby spotkać się na raz. Na ostatnim było 40 osób.) Tak poza tym, to finals (egzaminy semestralne) się zbliżają, powinnam drżeć, ale pewnie jak zwykle wezmę się za to na ostatnią chwilę. (Chociaż muszę się pochwalić, że kinesiology powtarzam JUŻ, ale może to dlatego, że człowiek, kości, mięśnie, złamania, dźwignie i inne cuda z fizyki, etc. to moje ulubione tematy?)

Chciałam podziękować za cudowną urodzinową paczkę od Iwony i Piotra! Jesteście najwspanialsi na świecie, a Iwona chyba czyta mi w myślach. Dzię-ku-ję!

niedziela, 27 listopada 2011

Thanksgiving & Black Friday.

Cztery dni wolnego prawie za mną. Green Bay Packers nie grają dziś, gdyż grali w czwartek (święto). Wygrali jedenasty raz z rzędu. 11 wygranych, 0 przegranych, następna drużyna za nimi do Detroit (7 wygranych, 4 przegrane).
Amerykańskie święta nie są złe. Thanksgiving było przyjemne. Nawet bardzo. Strasznie dużo osób się naschodziło (było nas chyba 30stka) i nie powiem, że było to dla mnie normalne, bo nie było. Do tej pory każde święta spędzałam w gronie 5 osób, także możecie sobie wyobrazić, co czułam. Są bardzo rodzinni i uprzejmi. Było dużo jedzenia, co zresztą potwierdzało teorię Lisy i Cassie, że Thanksgiving to święto obżarstwa i oglądania footballu w rodzinnym gronie. Indyk, ziemniaki purre, ziemniaki na słodko (strasznie dziwnie to smakowało), fasolka z grzybami, pełno szarlotek, torto-ciast, słodyczy, warzyw i różnych dziwnych rzeczy, których nie spróbowałam.







Świętowaliśmy w domu siostry Dave'a i muszę się przyznać, że jestem zakochana w tym miejscu. Z zewnątrz wcale nie wyglądało na super cudowne i duże, a gdy weszłam do środka... zdziwiłam się. Salon w dwóch częściach przedzielony ścianą, w którą wstawione były dwie szafy. Pełno porcelany, kilka obrazów, wystrój bardzo ciepły. Można było poczuć się jak w domu, a nie muzeum. Chociaż prawdę mówiąc jeszcze nie spotkałam tu domu-muzeum. W większości jest bajzel taki, że ledwo da się przejść, zlewu w kuchni nie widać, a nocnik stoi pod kuchenką. Brrr. I to prawda, że mają brud, smród i malarię w autach. Puste puszki walają się po tylnych siedzeniach, dywaniki/wycieraczki zawalone paprochami/okruchami, pełno psiej sierści, paczek po chipsach i nie wiem jeszcze czego. W każdym bądź razie jestem szczęściarą, że w autach moich hostów jest tylko psia sierść (której i tak nie znoszę, bo potem dostaję białej, kiedy wszystko muszę z siebie ściągać. Czuję się jak małe yeti.)

Po Thanksgiving o godzinie ok. 17 zostałam zawieziona do znajomych hostów i z nimi wybrałam się na Black Friday. Myślałam, że opuścimy dom o 2 nad ranem, a wybyliśmy o 23 tego samego dnia! Spędziłam jakieś 7h w galeriach i już nie chcę ich widzieć na oczy. Dopiero o 6 rano następnego dnia wróciliśmy do domu, poszłam spać na dwie godziny i przyjechała po mnie Lisa. Wróciłyśmy do Appleton, bo Dave miał jakiś interes u Chevroleta, potem dopiero do domu (przed 12). Poszłam spać, musiałam wstać o 16, bo o 17 wybierałam się do domu Rachel, która organizowała party. Drugą noc spędziłam poza domem. Własnoręcznie zrobiłyśmy kilka pizz, oglądaliśmy horrory (byłam pierwszą, która się buntowała, bo ich nienawidzę! a skończyło się na tym, że na luzaku wyśmiewałam się z tych brzydactw, a reszta dziewczyn chowała się pod kocami.) O 11 wróciłam z Hayley i Lauren do Shiocton, mama Hayley dała mi kilka kartek urodzinowych do przetłumaczenia (były po polsku, a oni nie znają naszego języka), przyjechał po mnie Dave, ruszyliśmy na stację w poszukiwaniu Milk Dotsów, ale niestety nie mieli ich. Ugh. Wróciłam do domu, poległam i poszłam spać. W ogóle wiecie co? Głupota ludzka mnie powala. W piątek był Black Friday, Hannah i Karoline były na tym, obkupowały się. Sobota, godzina 11... wybywają z powrotem do tego samego miejsca znów na to samo. Nosz kurczę... Jaką pałą trzeba być, aby po Black Friday iść na shopping, haha? Cały dzień się z tego nabijałam, zwłaszcza, że K. miała tylko $8 na karcie, pozdro600. :-D

Opiszę Wam Black Friday, bo to istna komedia. Było to dla mnie najbardziej upokarzającą rzeczą, jaką przeżyłam w życiu, stanie w kilometrowej kolejce i czekanie na otwarcie drzwi do sklepu, ale czego nie robi się dla American Experience. :-))) O ironio. Ludzie dostają bzika po prostu, no ale nic dziwnego, jak na przykład mikser można kupić za $2, a tv (te wysoko-calowe za niecałe $100) . Jeszcze stanie w kolejce przed sklepem to nic, ale jak tworzy się gigantyczna kolejka w środku sklepu i znaki, co jakiś czas pod tytułem, że "jeśli stoisz w tym miejscu, to znaczy że od kasy dzieli Cię jakieś 30 min.", to jest dopiero śmiech na sali. Miałam szczęście, bo poznałam strasznie dużo ludzi dzięki moim nowo poznanym dwóm dziewczynom (jedna z nich nazywa się Prawda Przeznaczenie, haha... a druga to dziewczyna z Włoch), więc wpychałyśmy się przed znajomych i nie musiałyśmy stać w długich wężach. Sklepy takie jak Abercrombie&Fitch/Hollister wynajmowały modeli, aby stali przed sklepem półnadzy i nie mogłam się powstrzymać, aby jednemu nie dosrać... Idziemy z dziewczynami, a ja nagle wyskoczyłam z tekstem "stoją, prężą mięśnie i myślą, że są piękni i inteligentni". xD Tępe strzały robiły sobie z nimi zdjęcia, jej jakie to poniżające, o mamo. Kupiłam sobie koc za $8, a kosztował $50, więc zrobiłam business! Rękawiczki i mam nadzieje, że są ciepłe, dwa balsamy, zakolanówki i bluzę z Hollistera za $20, a kosztowała $50. ;d Buty w Aldo chodziły za $40, prawie kupiłam jedne, no ale nie będę świrowała. Nie kupuję butów z Aldo, a Kazara tu nie mają, poza tym idzie zima i szpilki na tej wsi nie są mi potrzebne. Opanowałam się, tak samo jak z Victoria Secret. Jestem z siebie dumna. Promocje, które serwowali były ogromne. Na przykład w sklepie z mydłami i specyfikami do ciała, 3 balsamy (które normalnie kosztują $24 każdy, kosztowały $12 za jeden i gdy brało się trzy, kolejne trzy dostawało się gratis!).
Zrobiłam awanturę w McDonald's. O 3 nad ranem zrobiłam się głodna podczas zakupowania, więc chciałam coś zjeść. Stałam 15 minut w gigantycznej kolejce (nigdy takiej na oczy w MC nie widziałam), doszłam do kasy, zamówiłam, co chciałam i usłyszałam, że nie serwują obiadów, są tylko śniadania. I moja odpowiedź pod tytułem "chcę obiad" niestety nie zadziałała, musiałam wziąć jakieś cudo z opcji śniadaniowej. Efekt był taki, że potem dziewczyny rzucały jajkiem z mojej bułki w ludzi. Wiem, że bardzo mądrze i za dużo w tyłku mamy, no ale bywa.

Przepraszam za nie do końca ładny język, ale musiałam z siebie wylać emocje w odpowiednim i doskonale odzwierciedlającym je tonie.

Wczoraj dostałam swoją kolejną, długo wyczekiwaną paczkę i chciałam ogłosić wszem i wobec, że DZIĘKUJĘ NAJDROŻSZY!

wtorek, 22 listopada 2011

State Championship!

Zacznę od najważniejszych informacji na świecie w świecie Shiocton! MAMY VICE-MISTRZOSTWO STANU W FOOTBALLU, YEEEAH! Ciężko mi to pojąć, że taka mała, a taka dobra drużyna, ale to prawda. Z tego powodu odwołano mi w zeszły czwartek szkołę (17 listopada), bo cała szkoła zmierzała w stronę Madison (stolica stanu). Dobra, nie wyłamałam się i też się zabrałam. Było horrendalnie zimno, mało co nie zamarzłam, ale przetrwałam!! Najdroższa gorąca czekolada i popcorn w całym moim życiu, ale to nadal nie to samo, co psie gówno z Francji owinięte w sreberko za 75 euro, huehue. :-) Trochę szalonych zdjęć:


  



(Nie mam pytań, co do tego zdjęcia, gdyż koszulka, którą ma na sobie Mr. Barth była robiona w drodze na stadion, haha.) Właściwie trudno opisać mi całą wyprawę. Było przezajebiście! Dużo śmiechu, lamentowania, że zimno, kłócenia się z freshmenami o siedzenia, kolorowanie Cobiego (sweety cutie freshmen, co walnął sobie cały ryj na zielono z miłości do drużyny), szukania dróg, integrowania się z ludźmi, którzy skończyli high school dawno temu. Trudno objąć to w kilku zdaniach. Na sam koniec, kiedy wróciliśmy do Shiocton, footballiści przywitani zostali paradą. Straż pożarna i policja eskortowała nas wszystkich pod samą szkołę, ludzie wychodzili z domów, barów i sklepów, aby klaskać, gratulować i dziękować zawodnikom. Wiecie co? Brak mi było słów. Magicznie po prostu. Oni naprawdę potrafią docenić zawodników. W Polsce powrót z vice-mistrzostwem byłby wielką przegraną i niczym więcej.

Śnieg spadł 9 listopada i nie wiem, jak mam określić swoje odczucia w związku z tym. Z jednej strony byłam zaskoczona, że tyle na jeden raz (padało cały boży dzień, bez ustanku!), z drugiej strony atakowała mnie myśl "nie jest aż tak źle". Biorąc pod uwagę, że dla mnie nic nigdy nie jest "aż tak złe", to chyba jednak było ostro. Pługi zawitały na mojej fantastycznej ulicy co najmniej 6 razy.
10 listopada Lisa miała urodziny i z tejże oto okazji z Chicago przyjechała jej siostra Lesley. Na urodzny Lisy dostałam CHLEB! i śliwki w czekoladzie, które oddałam Dave'owi. Jak w PL nigdy nie ruszałam kromki, tak tu wtryniłam cały. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek zacznę skakać za chlebem jak wypuszczona z Oświęcimia. Dzika radość dziecka:


W środę zaczynałam trening koszykówki, więc we wtorek pojechałyśmy z dziewczynami (Natasha i Nicole) to Appleton po moje buty i spodenki. Był fun, niezaprzeczalnie. Obie dziewczyny kiedyś trenowały, ale nabawiły się kontuzji, więc zmuszone były przestać. Ich miłość do koszykówki przelała się na mnie i latały za wyżej wymienionymi bzdetami z większym zapałem niż ja.W drodze powrotnej zahaczyłyśmy o McDonald's i wymusiłam na nich wysadzenie tyłka z wozu, co spowodowało serię dziwnych sytuacji w kolejce po papu, haha. Wróciłyśmy do szkoły, akurat footballiści pakowali się w autokar do Green Bay (z treningu wrócili do domu o 22) i o mało mnie nie zjedli za McDonald'sową torbę, którą miałam w rękach. Pojechałam z Nicole do jej domu, potem odwiozła mnie do mojego. Dzień był długi, wesoły i pełen wrażeń.

Zaczęłam swoje fantastyczne treningi koszykówki. Nie mam pytań. Rzeźnia trwa 3h, a na koniec każdej biegamy wzdłuż boiska 15 razy. Na wykonanie mamy 59 sekund. W czwartek biegałyśmy 3 partie, bo za pierwszym razem trenerzy nie byli zadowoleni z wyniku (czas ostatniej dziewczyny był 56sek.), za drugim razem jedna laska nie dotknęła nogą linii, za co dostała dwie szanse rzutu do kosza, spartoliła pierwszą, więc z tego tytułu wszystkie biegłyśmy trzecią turę. W niecałe 3min. zrobiłam 675m, amen. Gdybym w PL tak fantastycznie na Cooperze biegała, to miałabym jeden z najlepszych wyników w szkole. Jeszcze nigdy po niczym nie byłam tak zmęczona jak jestem po treningach. Wracam do domu po 18, umieram z głodu i jem... bardzo dużo. Ostatnim razem wrzuciłam w siebie 7 kawałków pizzy (cała ma 8). I żeby było śmieszniej, jestem bardziej niż pewna, że mimo wszystko spadnę z wagi. Szczerze mówiąc nie wiem po co trenuję. Chyba znów chcę wyłamać kilka barier wewnątrz siebie. W dzień, kiedy chłopcy grali state championship miałam trening od 6 rano do 8:30. Na stadionie zmroziłam trochę mięśnie i dzień później nie mogłam się ruszać.

W niedzielę po urodzinach Lisy odwiedziliśmy restaurację Red Lobster i nie uwierzycie, ale wrzuciłam w siebie 45 krewetek! Były przepyszne i koniecznie chcę tam wrócić. Najlepsze jest to, że akurat trafiliśmy na promocję, która upoważniała nas do zamawiania ile chcemy, a płacenia za jedną porcję. :-) UWIELBIAM to miejsce!

W zeszłą sobotę byliśmy na śniadaniu w naszym ulubionym miejscu i jak zwykle zamówiłam to samo. Upodobałam sobie to danie i chyba nic już tego nie zmieni.



Dziś znów wybrałam się do Appleton, by kupić skarpetki do gry w kosza, gdyż ani jeden z trzech ciołków nie wpadł na pomysł, że stopki w połączeniu z koszykarskimi butami będą powodowały super obtarcia. Tak, poobcierałam obie kostki do krwi, ale nie przeszkadzało mi to w treningach. Nie no, wcale. Ironio ubóstwiam cię. Pobiegałyśmy po galerii, pooglądałam wiele rzeczy, które kupię w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, przy okazji szukałam butów na zimę i wiecie co jest najciekawsze? Półtorej miesiąca temu podrabiane emu kosztowały $60, trzy tygodnie temu $80, a dzisiaj $100. Tym razem nie będę samobójcą i albo trafi mi się okazja (dzisiaj prawie złapałam jedną, gdzie mogłam kupić jedną parę za regularną cenę, a drugą wziąć za -50%, ale nie było moich rozmiarów!!) albo wystarczą mi te buty, które zabrałam z Polski. Wszystko ma swój cel i powód. Szukałam moich fantastycznych kremów, ale niestety jest tu ogromny problem ze znalezieniem Garniera. Kupiłam coś innego i mam nadzieje, że będzie działać równie dobrze, jak moje polskie specyfiki. ;-) Spotkałam i poznałam dzisiaj kupę ludzi. Idziemy z Natashą uradowane, nagle ta rzuca do kogoś "cześć Patryk!", potem dostaje sms'a od jakiegoś kolegi, że jest w galerii i możemy się spotkać. Następnie spotkałyśmy kupę ludzi od nas z high school. Wesoło było.

Naprawdę nie rozumiem dlaczego jedna moja karta działa prawie wszędzie, a druga rzadko kiedy. Chyba skończy się tak, że będzie trzeba prawie wszystkie PLN-y przelać na dolarową, bo to jakaś niedorzeczność, że nie jestem w stanie płacić praktycznie wszędzie, czyli karta jest prawie, że bezużyteczna! Chciałam dzisiaj wybrać $200 i mi się blokada włączyła, bo przeliczenie z PLN-ów poszło za duże, ugh. Nienawidzę tej mechanizacji.

Green Bay Packers są nadal JEDYNA drużyną w NFL, która nie przegrała ani jednego meczu, jupiii! W czwartek (Thanksgiving) grają z Detroit, a w niedzielę kolejny mecz i potem tylko 4 więcej, i play offy! Mam nadzieję, że w tym roku też zdobędą mistrzostwo Stanów Zjednoczonych, bo byłoby to przewspaniałym uczuciem przeżyć to tu na miejscu! Pokochałam amerykański football mocniej niż soccer. I tak, zaczęłam rozróżniać słowo football od soccer. Piłkarskie pajacyki powinny się przypatrzyć jak się gra brutalnie i kiedy ewentualnie można jęczeć, że boli. ;-)

Mała aktualizacja exchange studentów u nas w szkole: Indie, Pakistan, Brazylia, Norwegia, Polska, Niemcy, Hiszpania, Tajwan, Meksyk i prawdopodobnie dojdzie do nas niebawem kolejna osoba z Brazylii!

Przy okazji jestem przeszczęśliwa, że zapoznaję się z nowymi raperskimi songami, o których istnieniu w PL nie miałam zielonego pojęcia, a są naprawdę dobre!
Jakiś czas temu opanowałam umiejętność robienia amerykańskich naleśników. Pierwszy krok w kuchni postawiony, jeeea! Ten rok jest rokiem nauki nie tylko języka.
I wiecie co? Nie jest źle. Zaczęłam mieć fun, a reszta została w tyle. W piątek o 2 w nocy wybieram się z jakąś koleżanką moich hostów i jej student exchange z Włoch na Black Friday, przeżyć szalone przeceny. Lisa stwierdziła, że byłoby fajnie gdybym pożyczyła od jakiegoś kolegi footballisty hełm, bo cuda dzieją się w ten dzień, no ale dobra. Sam fakt, że muszę być o 2 w nocy pod drzwiami galerii jest upokarzający. Nieważne. Niech żyje american experience!

niedziela, 6 listopada 2011

Halloween.

Wcześniej uważałam Halloween za głupotę, a teraz wiem, że za rok będzie mi tego brakowało. To naprawdę świetna zabawa! Już nie mówię o dorosłych, ale dla dzieci! Zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem dzięki temu tutejsze dzieciaki nie boją się różnych dziwnych stworów, bo same się za nie przebierają i wiedzą, że to nierealne. Jak wyglądają tu przygotowania do Halloween? Dokładnie tak samo, jak u nas te do Bożego Narodzenia. Ogrom ozdób przed domem, światełka pomarańczowo-zielone, etc. Zbierałam słynne cukierki i nie mogłam wyjść z podziwu niektórych dekoracji. Jeden mężczyzna walnął sobie przed domem kupę liści i myślałam, że to po prostu zgrabiona kupa i tyle, kiedy nagle dziwny wrzask się spod tego wydobył. Tak, przestraszyłam się, bo ciemno było i jeszcze dym z tego poszedł. Podziwiam ich wszystkich za to, że chce się im wydawać ich własne pieniądze na kilka uśmiechów małych bachorków. Co prawda nie wszyscy się w to bawią, ale Ci, którzy jednak się na to decydują są nie do opisania! Kilka rodzin zrobiło przedstawienia przed domem, ale w pamięć zapadła mi jedna. Przebrali się za jakieś dzikie puchate stwory (coś na kształt yeti), skakali jakby taniec deszczu odstawiali, a jedna kobieta w wielkim garze (tak, takim czarnym jak baby jagi mają) gotowała sok, w którym pływały sztuczne oczy iiii... częstowała tym ludzi przechodzących obok, haha. Po drodze spotkałam wymieńca z Pakistanu i nauczył mnie kilka zdań (+ przeklinać oczywiście, tak jest się czym chwalić) tylko nie wiem, w którym języku, bo powiedział, że zna 4 języki (perski, arabski, urdu, jakiś tam jeszcze), więc następnym razem jak go spotkam, to muszę zapytać. Jak mnie zobaczył to zaczął na całe gardło się drzeć, że "Ania, Ania! Mamy zdjęcia razem." Fakt, mamy, ale homecoming był hoho daleko temu, a on jeszcze o tym pamiętał. Oto moje zbiory, których nie potrafię zjeść, bo mi szkoda:


 
Dacie wiarę, że przez jakieś może niecałe półtorej godziny zabawy w to zebrałam 96 cukierków, a chodziłam z 4 innymi osobami? Wyobraźcie sobie ile Ci ludzie pokupowali słodyczy. :-D Jeden facet powiedział mi, że miał już 300 przebierańców (dzieciaki), co jest dla mnie dziwne, bo Shiocton ma niecałe 1000. Mój wspaniały strój, chociaż na zbieraniu cuksów miałam inny, bo było zimno (wszystko schowało się pod kurtką i jedno, co było widać to moją czapkę policjantki):


A tu kolejny:


 
Co prawda nie widać go całego, jest zrobiony lustrzanką w lustrze, ale niestety nie miałam jakiegoś fotografa pod ręką, aby mi pomógł, więc jest tak jak jest. :-D Już wiecie dlaczego żałuję, że nie ma tego w Polsce? Wczoraj jeszcze w Appleton była impreza pożegnalna dla Halloween i każdy kto przyszedł był przebrany w swój fantastyczny strój. Ogroooomna zabawa. Tutaj jeszcze macie małą Keyli (ona jeszcze nawet nie chodzi...) przebraną za truskawkę:


 
W piątek dostałam paczuszkę i z tego tytułu chciałam wszem i wobec ogłowić, że KOCHAM SWOJĄ MAMUSIĘ!





 

Moja fantastyczna nowa biało-czerwona kurtka. Teraz jestem jeszcze bardziej szczęśliwa. Moje cudowne cukieraski, ojeojeoje! I wiecie co? Już mi jest ich szkoda jeść. Jak w Polsce nie miały prawie żadnej wartości, poza tym, że zaklejały mi buźkę, kiedy klepałam na laptopie, tak teraz mają wartość większą niż cokolwiek innego. :-( To smutne, że doceniam swoje dopiero daleko od domu. Na razie dałam nowym rodzicom delicje i są pod wrażeniem. 10 listopada Lisa ma urodziny, więc wręczę im całą resztę. (Btw tego dnia mam szczepienie niby, ale idę robić batalię jutro do pielęgniary, bo powiedziałam sobie, że amerykański rok szkolny będzie moim pierwszym bez opuszczenia DNIA w szkole, a przez te szczepionki muszę opuścić szkołę akurat 10 listopada, więc NIE MA BATA, nie dam się!)

Zaliczyłam już kilka wpadek językowych. Wszystkie z przekleństwami, gasz!
Chciałam opisać moje przeżycia z poje$^&#%$ koordynatorką, ale oszczędzę sobie. Nie chcę o niej słyszeć nawet. Może i chce dobrze dla swoich wymieńców, ale nie umie tego robić i podchodzi w zupełnie zły sposób.
W któryś tam poniedziałek bardzo dawno temu (dwa tygodnie temu?) musiałam odreagować i takim oto sposobem wróciłam do domu o 21. Po szkole zostałam na treningu tańca, ale to taka kaszana była, że nie ma opcji, abym do nich dołączyła. To nie był dance team, to był talk team. Potem Hannah miała koncert (jedna z jej fantastycznych lekcji to chór), więc zostałam i słuchałam. Baaaardzo mi się podobało. I chór i band. Nawet trochę rozumiałam jedną rosyjską piosenkę. Prawie poczułam się jak u siebie. Z Marcosem mieliśmy polew przez cały koncert, bo próbowaliśmy filmować Hannah, ale jej aparat robi przy tym wielkie BIIIIP, więc spasowałam, a on potem kamerował nie to miejsce, gdzie ona stała, hahaha. Rozpaczaliśmy na temat zimy (on nigdy na oczy śniegu nie widział, bo z Brazylii jest) i tego dlaczego nie poleciał na Florydę ze swoimi hostami. Śmialiśmy się przez pół koncertu, bo jakieś dzidzi zaczęło śpiewać z chórem. Mieli jakąś piosenkę z przerwami i w ich trakcie to małe coś darło buzię. To było dobre. Swoją drogą po tym roku moje przygody z dzieciakami przebiją wszystko i wszystkich. Jak nigdy nie miałam styczności z dzieciolandią, tak tutaj aż za dużo i zbyt często. Mimo wszystko daję radę, jest fun i satysfakcja! :-D

W ostatnim tygodniu miałam niezapowiedziany test z kinesiology, który zawierał język techniczny (bzdury typu śrubokręt, wiertarka, taczka, etc), więc nie trudno zgadnąć, że nie miałam zielonego pojęcia o czym czytałam. Mój wspaniały słownik nie jest wystarczająco mądry, aby mi pomóc, więc poradziłam sobie sama i coooo? I maks punktów. No powiedzcie... czy ja nie jestem geniuszem? :-D W piątek skończyła mi się pierwsza połowa semestru i mam same A. Z czterech przedmiotów (algebra, kinesiology, senior studies, hiszpanski) mam 99%, bomba!

Dwa dni temu wybraliśmy się do restauracji, jadłam przepyszne krewetki (w połączeniu z frytkami nie bardzo), ale że było tego tak dużo i byłam w stanie zjeść tylko kreweciochy, to mogę powiedzieć MNIAM! Dave zamówił sobie żabie udka (już wiem, dlaczego moja żaba do nas nie przychodzi wieczorami, a codziennie skakała na szybę i czasami udało jej się wbić do domu, kiedy Lisa szła na papierosa, a potem Dave skakał za nią po całym pokoju). Dave dał mi spróbować jakąś rybę, smakuje jak lobster, ale nie wiem jaka polska nazwa odpowiada temu daniu.

Z tygodnia na tydzień Hannah śpi u mnie, ja u niej i radzimy sobie jakoś z nudą. Namiętnie próbujemy. Mamy nową dziewczynę na wymianie z Hiszpanii i możliwe, że niebawem przybędzie kolejna z Tajlandii. Muszę dziś skończyć swój projekt na Senior Studies (mam zaplanować swój ślub i mam na to $10.000, ale że dziecko sprytne jest, to przeliczyłam sobie to na PLN-y i powiedzmy, że mogę się więcej porządzić, hihi!) O 12 Lisa przyjeżdża po mnie i chyba będę znów jeździła konno po drodze (nienawidzę tego, ale nie chcę być upolowana przez myśliwych). O 15 będę oglądała football (tak, pojęłam o co chodzi w amerykańskim footballu i uważam, że jest to bardziej męskie niż pajace z Europy, które zostaną kopnięte w nóżkę i płaczą). Ostatnio dotarło do mnie dlaczego wylądowałam w Wisconsin. Zanim przyjechałam tu powiedziałam sobie, że chcę być w stanie, który ma najlepszy team w USA. I co? Green Bay Packers nie przegrali ani jednego meczu i są aktualnie najlepszą drużyną w NFL, a w tamtym roku mieli mistrzostwo. Fajny los sobie zgotowałam, prawda? Jednak nie zmienia to faktu, że na razie mam dużo emocji przed telewizorem i przed powrotem do Polski muszę sprawić sobie koszulkę Finleya.

Jeszcze raz dziekuje za paczke!

piątek, 21 października 2011

Przygotowania do Halloween.

Trochę zbyt dużo sprzeczności we mnie siedzi, ale to nic. Kilka dni temu chyba złapałam pierwszą fazę kryzysu i to nie z powodu, że jestem daleko od domu, bo to mnie średnio martwi, ale dlatego, że utknęłam w środku nicości. Nienawidzę być zależna. Źle to na mnie działa. Standardowo jak dla siebie postanowiłam szybko temu zaradzić. Zaprosiłam dziś do siebie Hannah. Przyjechałyśmy do domu i okazało się, że Cassie przybyła z wizytą, bo Lisa miała migrenę. Pojechałyśmy z nią do Appleton do Halloween Storage i... no i był fun! Boże! W życiu nie widziałam tylu przebrań, nawet w wypożyczalni strojów na karnawał! Nie wspomnę o dodatkach, dekoracjach domu, butach, bieliźnie, etc. Zakochałam się w tym miejscu i nawet nie bolało mnie jak musiałam wypluć z siebie połowę gotówki jaką miałam przy sobie. Oczywiście obie moje karty nie działały. Hanny karta też nie. Nie wiem co jest nie tak, ale gdybym wiedziała, to zabrałabym ze sobą tylko gotówkę. Tu wcale nie jest tak, jak było w San Francisco, że nie chcieli od nas pieniędzy, a kartę kredytową. A może po kryzysie zmieniło się podejście?
Kupiłam fantastyczne stroje i jestem tym przeogromnie podniecona! Chciałam kupić sobie strój seksi zakonnicy i wywołać tym wielkie oburzenie (różańce z krzyżem na pół mojego łokcia wisiały między trupami, haha!), ale z racji dewocji i pruderii w Polsce, po powrocie ze Stanów byłby on bezużyteczny, więc przebolałam fakt i ominęłam outfit szerokim łukiem. Już zadecydowałam, że co roku moje host siostry będą przysyłały mi nowe stroje do Polski i będę je ubierała na karnawał! Podoba mi się tu to, że nikt nie patrzy na Ciebie jak na najgorszą, kiedy ubierzesz wyzywający strój. Każdy wie, że to przebieranki, a w Polsce wiadomo jak to wygląda. Ludzka zazdrość i ograniczenie nie zna granic. Pod tym względem zupełnie nie pasuję do Polski.
Dzisiaj na algebrze po sprawdzianie zrobił się wielki hałas, bo Andrea zaczęła do Codiego mówić po niemiecku i nikt jej nie rozumiał. Poza mną. Myślę, że ona sama nie wiedziała, co mówi, bo kolejność w wielkim skrócie szła na kształt "pieprz mnie, dziękuję". Nie brzmi to jakoś ambitnie, nieprawdaż? Wszyscy pytali mnie, co ona wygaduje, ale skomentowałam tylko, że nie muszą wiedzieć. Nie chcę ich uczyć durnot.
W czwartek powstał mój pierwszy konflikt z amerykańskimi nastolatkami. A praktycznie z jedną blond wyżartą farbą łepetyną. Utleniony kłąb próbował mnie... nie wiem? Skompromitować? Poniżyć? Cholera wie jak to nazwać, ale jedno jest pewne, że laska ma przesrane do końca roku szkolnego, bo nie zamierzam puścić tego płazem. Jak się historia rozwiąże, to napiszę o co poszło. Praktycznie o nic, ale mi do kłótni niewiele trzeba. Uwielbiam się kłócić i poniżać ludzi, więc mam okazję ku temu.
Dzisiaj dowiedziałam się bardzo ciekawych informacji o moim fantastycznym high school. Generalnie cała jego populacja ćpa. I tu wcale nie chodzi o marihuanę. Fajnie, co? Nie miałam o tym zielonego pojęcia, a tu proszę. Wcale nie wyglądają jak ćpuni. Nie wiem, co ze mną jest nie tak, ale non stop, jak nie w Polsce, tak tu, kręcą się wokół mnie dziwne osobniki, gaaasz!
Załamałam się dzisiaj, haha. Nadchodząca zima ma być najzimniejsza z tych, które były tu w przeciągu 10 lat. To jest jakiś cyrk. Dlaczego akurat teraz, kiedy ja tu jestem?! Jeżeli kiedykolwiek powiedziałam, że nie zamierzam nosić emu (a powiedziałam to z milion razy!), COFAM TO! Będę je nosić dzień w dzień, z nadzieją, że chodź trochę odmrożą moje boskie stópki.
Jestem na etapie zbierania się w sobie i przygotowywania na sezon koszykówki, hihi! Po pierwsze w tv, a po drugie mój osobisty, bo mam zamiar dołączyć do szkolnego teamu, to raz. Dwa, że będę miała bluzy i t-shirty ze swoim nazwiskiem na plecach, więc to będzie dopiero lans, ha! :-D (planuję zmienić to na Layson, bo nie jestem jakoś szczególnie dumna z nazwiska, haha.)
Uroczyście oznajmiam, że mam żałobę. Czemu? Moja platoniczna miłość zwana Soulja Boy została we wtorek aresztowana. Cry, cry, cry... Ale chociaż przeprosił palant jeden. Następny ćpun.

Coya po lewej, Bailey po prawej. (moje dwa ulubione)

Słodki grubcio Bailey.

Layson naprzeciw nowego apartamentu pod mostem.

Było może 10 stopni, a patrzcie jak byłam ubrana...

Pole kapusty i zbiory, haha.

Standardowy krajobraz w Wisconsin.


Muszę się pochwalić. Mieliśmy dzisiaj niezapowiedziany quiz na biologii. Co prawda dostaliśmy 10 minut na powtórkę, ale sam fakt, że to tylko 10 minut.. Żadna niespodzianka, że Layson dostał A. I wiecie co? Dostaliśmy słodycze! Tak po prostu z żadnej paki kupę słodyczy. Wiecie co ten quiz spowodował? Patrzcie:


Moje A- z biologii stało się A, jeeej. Standardowo śpię na matmie. W drugim semestrze muszę wziąć wf, och. Nie to, że jestem niezadowolona, ale... na przykład chemia ucieszyłaby mnie bardziej. Nie, nie jestem nerdem. Jestem niepocieszona, bo najprawdopodobniej nie będę mogła przeskoczyć matematyki i biologii na najwyższe poziomy ze względu na to, że seniorzy mają final exams (do diploma potrzebne) i nie będę w stanie napisać na koniec roku tego egzaminu, kiedy w pierwszym półroczu nie miałam danego poziomu, z którego na koniec będę pisała coś na kształt matury? Albo maturę. Nadal jestem niedoinformowana.
Po Halloween zamieszczę zdjęcia boskich strojów, bo szykuje się impreza! Hannah ma zdjęcia ze sklepu, kiedy latałyśmy między półkami. Jutro spotykamy się, aby robić film na senior studies (muszę nakręcić crazy filmik pt. moje wymarzone wakacje, gdzie, za ile, takie tam bzdury). To naprawdę będzie głupio wyglądało, kiedy będę siedziała w pokoju z kartką z napisem AIRPLANE i będę nadawała, że "Właśnie siedzę w samolocie do Australii, potem mam przesiadkę i lecę na Polinezję Francuską!". Zamieszczę to na youtube, tak myślę, haha.
Powoli zaczynam mieć tu fun. Albo mi się tylko wydaje po dzisiejszych zdarzeniach. W końcu zaczęłam się o niego starać. Chcę mieć fun. Takie było moje American Dream i takie będzie. Amen.

AAAAA ZAPOMNIAŁABYM O NAJWAŻNIEJSZYM! DWA DNI TEMU MIAŁAM PIERWSZY ZAREJESTROWANY PRZEZ ŚWIADOMOŚĆ SEN PO ANGIELSKU! Haha to było dobre. Pół snu było po polsku (partia, gdzie widziałam jak Polacy ślą mi e-maile i smsy), a pół po angielsku, gdzie chłopak z mojego hiszpańskiego latał za Karoliną i krzyczał do niej różne śmieszne rzeczy, a między innymi to, aby zapięła rozporek, haha.

środa, 12 października 2011

Jak to się zaczęło, waga, irytacje i śmieszne sytuacje.

W niedzielę pochaliśmy do restauracji, w której, jak to Lisa ujęła, zostałam poczęta bodajże 15 sierpnia, gdyż właśnie tego dnia w tamtym miejscu została podjęta decyzja o tym, że państwo B. chcą przygarnąć exchange studenta i trafiło na mnie. :-D Ku mojemu zdziwieniu była to restauracja podobna to takich, jakie mamy w Polsce. (W Ameryce przeważają bary.) Zjadłam omlet z szynką, pieczarkami i serem (oni do wszystkiego dodają ser!!!) + amerykańską wersją polskich talarków. Osobiście bardziej smakują mi amerykańskie. Kelnerką była kobieta, dzięki której Lisa dowiedziała się o możliwości hostowania i sama ma u siebie dziewczynę z Brazylii. Kiedy Carol przyleciała do Stanów ważyła 106lbs (czyli jakieś 48,1kg), po 6 tygodniach pobytu tu waży 126lbs (63kg). PRZYTYŁA 10KG w sześć tygodni, podczas gdy trenuje siatkówkę i jeździ konno! Hannah przytyła 6kg. Pewnie ciekawi jesteście, jak jest ze mną? Przybrałam trochę, ale nadal widzę swoje kości biodrowe.
Po śniadaniu pojechaliśmy do drugiego domu, gdzie aktualnie przebywają konie. Dave pokazał mi małe kocury, które jeszcze nie otworzyły oczu, a Lisa przestawiła mi kota, który jak był mały, został porwany przez jastrzębia, ale spadł w czasie lotu, więc ma teraz blizne na grzbiecie. Nie ma połowy ogona, bo przejechał mu po nim samochód. Prawe ucho ma nadgryzione, bo walczył z innym kotem. Coś jeszcze z nim jest nie tak, ale nie spamiętałam, za dużo tego było. Tak, nadal żyje i jest zdrowy.

Siedziałyśmy z Lisą w aucie i już miała mnie odwozić, gdy Rory zadzwonił i oznajmił, że jedzie z żoną na Market Days, a potem przyjeżdża do nas, aby zobaczyć mnie osobiście. Tak więc poczekałyśmy na nich. Lisa opowiedziała moje przypadki z zadaniem domowym z Senior Studies, kiedy to otrzymałam jedyne $1527 na miesiąc i miałam się rządzić na wynajęcie domu, kupno i utrzymanie samochodu, naprawy, paliwo, meble, przedmioty codziennego użytku, jedzenie, ubrania, rekreacja, prezenty, kablówka, telefon, internet i milion innych bzdetów, więc nie było zaskoczeniem, że przekroczyłam budżet i brakowało mi pieniędzy na przeżycie! Ustaliłam, że będę mieszkała pod mostem, łowiła ryby, a potem je sprzedawała, bo tak wyjdzie taniej. xD Kiedy wracaliśmy z restauracji przy drodze stał stary fotel, więc powiedziałam Dave'owi, aby się zatrzymał, bo potrzebuję mebli do swego mieszkania, haha. Jakieś 30 minut później przyjechała Kate, a zaraz za nią jej siostra, która szczerze mówiąc jest jakaś niedorobiona. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale... pierwszy raz w życiu widziałam taki cyrk. Przywiozła ze sobą swoją 6-7letnią córkę i materiałowe siodło doczepiane do regularnego. Czyli z konia zrobiła kanapę, a mała siedziała prawie na ogonie!! Najlepsze jest to, że kobieta praktycznie jeździć nie umie, a uważa się za super jeźdzca, co zresztą pokazała, kiedy Billy stanął dęba, a ona zamiast ściągać go wodzami w dół, ciągnęła go w górę. Przypominam, że dziecko wciąż siedziało za nią. ;-) Nie pojechałam z nimi na "super" przejażdżkę i ominął mnie cyrk z buntowaniem się koni oraz spotkanie z Hannah. Jak się okazało, mieszka niedaleko naszego drugiego domu, haha! Swoją drogą super, ale trochę mnie wkurza, jak ciągle mi nawijają z Karoliną, że może przyszłyby do mnie i pojeździłybyśmy razem konno. Bardzo chętnie, gdyby funkcjonowało tu takie coś jak ujeżdżalnia. Nie chcę jeździć po jezdni, gdzie pocinają auta, bo ani poszaleć ani nic, a ciągle strach, że można wylądować z koniem pod kołami. Więc niech na swoich koniach jeżdżą. (zastanawiam się czy przypadkiem jakaś aspołeczna nie jestem czy coś?) Próbuję się powoli przyzwyczaić i zaakceptować myśl, że Hannah chce do mnie przyjechać w piątek po szkole.

Nie wiem czy to, że trafiłam na zadupie to przypadek czy tak po prostu miało być, abym nie zmieniła stylu życia i przypadkiem nie rozszalała się zbyt mocno tuż przed ambitnymi planami na przyszłość? Coraz częściej denerwuje mnie fakt, że nie jestem niezależna. Nienawidzę kogoś prosić, aby zawiózł mnie gdzieś i najchętniej chodziłabym na piechotę, ale do Shiocton mam 6 mil z buta, także pozdro dla mnie. Już nie wspomnę ile jest do Appleton. To naprawdę gówno prawda, że na zadupiach jest zajebiście, a w dużych miastach nie. Wiele bym oddała, żeby sobie być w chociaż takim 50 tysięcznym mieście. Po pierwsze mogłabym wychodzić, kiedy chce, nikogo nie prosząc o podwózkę, znajomi widzieliby gdzie mieszkam, a teraz kiedy mówię "County Road double F" to patrzą na mnie jakby dopiero wczoraj nową drogę wybudowali gdzieś w okolicy. Już nie wspomnę o tym, że co najmniej trzy razy w miesiącu nie ma neta na kilka dni. Poza tym szczerze mówiąc nie ma tu, co robić. I Lisa mi się dziwi, że cały czas siedzę w książkach, no ale sory? Co oprócz tego i obkupowania laptopa (czego oficjalnie mi nie wolno!) można robić na zadupiu, kiedy w promieniu 500m nie ma sąsiadów, a już nie wspomnę o jakichkolwiek ludziach w moim wieku? To naprawdę okropne z wielkiego miasta trafić na jakąś amerykańską peryferię. Cały czas próbuję pocieszyć się faktem, że w wielkich miastach najczęściej ludzie mają problem z rodziną, bo zawsze jest z nią coś nie tak, no ale jakoś średnio mnie to pociesza.
W poniedziałek był ostatni dzień Indiańskiej Jesieni, czyli nadchodzą deszcze, powoli zbliża się zima.


Niczego tak mocno nienawidzę, jak projektów, których mam pełno w tym tygodniu. Amerykanie naprawdę je kochają, a nie wiem, co jest w nich takiego fantastycznego. Strata czasu, bo 3/4 zamiast się przyłożyć, to odwala, byleby tylko mieć to za sobą. Denerwują mnie powroty school busem z tymi małymi potworami, bo nie dość, że drą japy ile wlezie, to jeszcze otwierają wszystkie okna na przestrzał, że czasami mam wrażenie, iż zaraz wiatr mnie wyssie. Nie wspomnę o tym, że we wrześniu przez nich miałam zapalenie ucha. Wpadłam na świetny pomysł wpychania słuchawek w uszy i takim oto pięknym sposobem unikam ponownego umierania z poczucia posiadania szpilek w uchu. Powinnam dostać nobla za kombinowanie, kreatywność, itp.

ps. Przez Dave'a nie cierpię Meksykańców. W moim wypadku to naprawdę bardzo śmieszne, bo sama jestem napływowa, haha. Nigdy nie miałam nic przeciwko ciemniejszym rasom, no ale teraz jak widzę jakieś Mexi Kids, to aż mnie coś strzela. Może to dlatego, że pomimo, iż mieszkają w USA, chodzą tu do szkoły, nadal nawalają po hiszpańsku! Coś takiego jak Cyganie w PL! Ostatnio przede mną stał jakiś Mexi Kid i nawijał z kolegą, który stał za mną. Kiedy przepuścił tego za mną przed siebie, nie wytrzymałam i powiedziałam kilka słów za dużo, na co jeden Amerykaniec skomentował "Jesteś exchange studentem?". Aż tak bardzo widać? :)

ps.2 Poryczałam się dzisiaj. Kiedy tu przyjechałam i dałam pierwsze rzeczy do prania, Dave wrzucił to wszystko do suszarki i moje cudowne rzeczy SKURCZYŁY SIĘ. Powiedziałam "nie wkładajcie moich rzeczy do suszarki". I co? Dzisiaj patrzę, a moje dwie koszule są mniejsze od trzeciej (takie same, ale inne kolory). Rękawy skurczone, koszule węższe, przez co rozjeżdżają mi się na biuście. Kur...^&%^&% nie chcę kląć, ale jak tak dalej pójdzie, to nie będę miała, co ubrać, bo już POŁOWA moich ciuchów jest skurczona, wliczając w to bieliznę. Naprawdę próbuję nie ryczeć. Próbuję.

środa, 5 października 2011

A czas płynie i płynie..

26/09/2011, poniedziałek.

Jak patrzę na swój plan tygodnia, to nie wiem, w co mam ręce włożyć. Może bez zbytnich opisów po prostu wypunktuję rzeczy wymagające większego nakładu energii.

- Test z Senior Studies. (Czeki, jak je wypisywać i tabele salda konta, inwestycje, podatki w USA, gdzie, co i ile procentowo idzie, paragrafy prawne dotyczące ukończenia 18 lat, prawa, obowiązki, kontrakty, praca, etc., karty kredytowe i credit score, czego nie umiem niestety przetłumaczyc na język polski. Swoją drogą świetnie jest sie uczyć czegoś, czego nie umiem nazwać po polsku, bo uczucie pt. "wiem o co chodzi, ale nie umiem sie wysłowić w swoim języku" jest nie do opisania. I wstyd sie przyznać, ale na temat polskiej bankowości nie wiem praktycznie nic, a amerykańską mam w małym palcu...) Dostałam 45/46pkt. (A), także pozdrawiam samą siebie. Hannah ma B, Karolina B-, więc kto bosuje? xD TAK, jestem próżna i żeruję na dzikiej satysfakcji, haha.
- Krzyżówka z biologii, w której rozumiałam CO TRZECIE słowo i z która problemy mieli ludzie wybierający się na medycynę/pielęgniarstwo, więc nie jest ze mną źle. Ale zrobiłam! :-D TRZY DNI mi to zajęło, BRAWO dla mnie.

28/09/2011, środa.

- Test z angielskiego. (Preparation. Myślałam, że polegnę na tym, ale się pomyliłam, hihi.)
- Esej na angielski.

29/09/2011, czwartek.

- Test z kinesiology (juhuu,  10 kartek A4 mięśni, gdzie się znajdują, jak nazywają, co jest ich ruchomym, a co nieruchomym złączem, jakie ruchy wykonują) Dostałam 34/33pkt. i zła jestem na siebie, bo były jeszcze inne extra kredyty, ale oczywiście mój słownik nie zawiera medycznego nazewnictwa i nie rozumiałam pytania, GRRR.
- Test z algebry. (Przez brak czasu nic się nie uczyłam i napisałam na 100%)

30/09/2011, piątek.

Miał być test z biologii, ale nie było, bo był dissmisal, więc o 12:10 cięliśmy do domu, a biologię mam po lunchu! Miałam mieć prezentację na Senior Studies, ale że klasa liczy 18 osób, to połowa nie zdążyła i Layson oczywiście wcale się nie wyrywał na frajera, aby przedstawiać w pierwszej turze, więc będę męczyć się w poniedziałek.

I HATE LIVING IN THE MIDDLE OF NOWHERE!!! Już trzeci raz w tym miesiącu nagle straciliśmy łącze ze światem. Akurat wtedy, kiedy potrzebowałam go najbardziej!

04/10/2011, poniedziałek.

- Prezentacja z Senior Studies. Pomijam fakt, że zasuwałam do klasy, a reszta czopków do tablicy i rzutnika (łącznie z Hannah, która porobiła sobie jakieś pomocnicze index cards, wtf?!), ale whatever. Pomijak fakt, że ich prezentacje zawierały w całości po 10 zdań, a moja dwie kartki A4 paplaniny. Trochę nerwów było, nie powiem. (Layson oczywiście musiał powypisywać milion specjalizacji doktorskich, których uczył się wymawiać cały weekend i ledwo opanował, ale to nic!) Zaskoczyło mnie, kiedy pod koniec lekcji Hayden podszedł do mnie i pogratulował świentej prezentacji, dobrego przygotowania, etc. To było naprawdę... miłe. 

4/10/2011, wtorek.

W czwartek mieliśmy niezapowiedzianą kartkówkę, która była zrobiona tylko po to, by na teście uzyskać extra credit. Osoby, które były przygotowane do sprawdzianu już w czwartek (test był zapowiedziany w środę, a miał się odbyć w poniedziałek) i nie zrobiły ani jednego błędu, otrzymywały jeden extra punkt. Takim oto sposobem mam 28,5/28pkt. Najlepsze jest to, że jako jedyna zaliczyłam ten sprawdzian, bo nauczycielka była strasznie zła i powiedziała, że klasa będzie pisała to jeszcze raz (co się w Ameryce nie zdarza, ponieważ tu nie ma czegoś takiego jak poprawa sprawdzianu), gdyż wszyscy oblali. I wiecie jaki jest tego efekt? Zobaczcie:


Myślałam, że wyciągnięcie biologii zajmie mi dłużej, a tu proszę. Pełnia szczęścia. Dyrektorka wręczyła mi Chief Card (identyfikator dla najlepszych uczniów upoważniający do opuszczenia szkoły po 7 lekcji, a nie 8, tak jak wszyscy).
Kategorycznie muszę zmienić poziom matematyki, bo prawie śpię na lekcji. Toootalne nudy i nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale (czytaj uważnie, tato!) matematyka tu jest dla mnie zbyt prosta. Najchętniej podwyższyłabym sobie poziom już teraz natychmiast, ale niestety wiąże się z tym zmiana planu zajęć, który lubię lub zmiana nauczyciela, którego uwielbiam, więc przemęczę się do końca semestru i w drugim półroczu wezmę AP Calc. Jakie plany na następny semestr? AP Calc, AP Biology i myślę, że AP Chemistry + Physics. English & Spanish i będę szczęśliwa.

5/10/2011

Miałam test z hiszpańskiego i wczoraj miałam taaaakiego lenia, że nie chciało mi się uczyć. Myślałam, że dzisiaj obleję i co? Maks. Skończyłam pisać sprawdzian zanim nauczyciel skończył czopkom tłumaczyć, co mają robić w poszczególnym zadaniu. Kiedy zobaczył, że siedzę i się nudzę, stwierdził, że "no tak, dla Ciebie to pestka, skoro 4 językami władasz!". Przez resztę lekcji nie mogłam powstrzymać śmiechu i myślałam, że się zleję, bo Tommy oczywiście nie mógł utrzymać zamkniętej jadaczki.
Na historii męska część klasy zamiast pracować, okupowała google translator i próbowała mówić do mnie polskimi zdaniami, co wyglądało mniej więcej tak "dżag sje mas?". Słucham, słucham i próbuję zrozumieć, aż w końcu olśnienie "aaaa, how are you?" "yeaa!". To było zabawne, słodkie, jakkolwiek nazwać - śmieszne.

Jutro mam test z kinesiology, więc lecę się uczyć. Następny post dodam w weekend albo w nadchodzącym tygodniu i zamieszczę informacje o przygodzie ze szczepionkami, pielęgniarkami, itp. Kolejna dawka szoku i ogromnych różnic pomiędzy PL, a US.

niedziela, 25 września 2011

Homecoming!

Podczas pobytu w Stanach zdecydowanie wyrzekam się oświadczenia "Po tym, co się stało, już nic mnie nie zadziwi". Bzdura! Otóż zadziwi. Trzy dni temu przekonałam się o tym na własne oczy. Niczego świadoma wysiadam ze school bus i co? Szok, który zwalił mnie z nóg. Cała szkoła obrzucona była papierem toaletowym! Drzewa, krzewy, trawa, dosłownie wszystko! Sami zobaczcie:




Do tego jeszcze wszystkie okna były pomalowane specjalnymi markerami. (Amerykanie nie używają sprejów, mają specjalne zmywalne markery do pisania po szybach.) Za wszystkim stoją seniorzy, bo to ich ostatni rok w szkole i zawsze oni piszą się na tą nielegalną rozrubę przed homecoming. W piątek przyjeżdżam do szkoły i co? TO SAMO! Z jeszcze większą częstotliwością i był mały problem, bo lekki deszcz w nocy popadał, więc papier namókł, także możecie sobie wyobrazić, co się działo. Rozmawiałam z jedną dziewczyną i powiedziała, że od dwóch dni jeździ do szkoły school busem, bo wolała zabezpieczyć swoje auto przed lekkim zdewastowaniem (owijają auta w papier toaletowy i malują markerami szyby wraz z lakierem) i owinęła je w folię do pakowania, HAHAHA. To jeszcze nic! Niektóre domy były poobrzucane papierem. (Tak dla funu lub gdy ktoś kogoś nie lubi, czego przykładem są moi hości, gdy Cassie była jeszcze w HS, jakaś dziewczyna ze swoimi psiapsiółami obrzuciła dom papierem, w nocy padał deszcz i potem państwo B. mieli problem z usunięciem tego. :-)) A wszystko dlatego, że Cassie umawiała się z chłopakiem, który podobał się tej uprzejmej dziewczynce.)




Piątek był dniem wolnym od zajęć, gdyż na ich miejsce mieliśmy homecoming activities. Sporty, dekoracje, zabawa i kupa śmiechu. Pomijam fakt, że cały dzień namiętnie uciekałam przed balonami, ale to nic. Było bardzo fajnie. Śmiesznie przede wszystkim, wyłączając fakt, kiedy ktoś z seniorów bez zgody pomalował czyjeś auto i potem dyrektorka tak się zdenerwowała, wszczęła rumor, że uch! Jeszcze nikt nie widział jej w takim stanie! Trzaskała drzwiami, prawie odwołała całą imprezę i zarządziła lekcje! W międzyczasie, gdy siedzieliśmy w klasie, do high school office zostały wezwane 3 osoby, a mój czarny ulubieniec wyskoczył z tekstem "to już wiemy kto to zrobił", wszyscy w śmiech (pomimo powagi sytuacji), a jeden chłopak, który wychodził "tak, ja to zrobiłem, przyznaję się, sory!". Taką ironią zasunął, że nawet nauczyciele go upomnieli, to było dobre. Potem wszystko się jakoś wyjaśniło i zabawa szła dalej. Nauczyciele nakręcili bardzo, ale to bardzo śmieszny filmik. Poubierali peruki, poprzebierali się, śpiewali, nadawali bzdury, ogólnie taki śmiech z nich był, że masakra. Nie wyobrażam sobie naszych super statecznych nauczycieli w Polsce w takiej akcji! Sory, ale nie ten klimat niestety. Kolejne w kolejce było karaoke. (Tu nie jest tak, jak w Polsce, że wszyscy nalewają się z nieszczęśników na środku sali. Możesz piszczeć i rysować szyby głosem, a i tak wszyscy będą Ci kibicować!) 




Pod koniec imprezy była najlepsza jej część! Tydzień poprzedzający homecoming jest tygodniem przebieranek. W poniedziałek każdy ubierał się w kolory swojego rocznika (seniorzy mieli czerwony, mój ulubiony na moje szczęście!), wtorek był hawajski (tak, kokosy chodziły po szkole i hawajskie spódniczki nawet na męskich tyłkach :-P), środa staruszków (balkoniki, kule, laski, siwe peruki, okulary, etc.), czwartek policjanci vs. złodzieje, a piątek w kolory szkoły (biało-zielone). 






Każdego dnia wygrywa najlepiej przebrana osoba i dostaje nagrodę. Jaką? Otóż na homecoming activities mogli na oczach całej szkoły przywalić ciastem w twarz nauczyciela! To było niesamowite! Całe twarze mieli zalane w białym lejącym się cieście i nikt z tego nie robił awantury! W Polsce by to nie przeszło. Na dodatek sami z siebie jaja sobie robili, bo pierwsza poszła kobieta i nałożyła na siebie worek na śmieci, aby nie ubrudzić ciuchów. Drugi szedł facet od informatyki, wygląda jak Antonio Banderas, ale ma dłuższe włosy (do żuchwy) i nagle z kieszeni wyjął czepek do kąpieli, bo jego włosy to świętość i nie mogły się ubrudzić, HAHAHA. Założył go i oberwał! Oto on:

Następny szedł nauczyciel muzyki (jeden z najbardziej jajowych) i kiedy dziewczyna przymierzała się do celu, on nagle skoczył w jej stronę i zaczął wykonywać ruchy jak bokserzy na ringu, HAHAHA. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć, aby był mężczyzną, nie robił uników i przyjął to na klatę, po czym ciasto zalało mu buźkę. :-D
Następny był mój ulubieniec od kinesiology i aż żałowałam, że nie dowiedziałam się wcześniej o tych przebierankach, to bym pojechała wcześniej do Halloween storage i gdybym wygrała ze strojem policjantki, mogłabym mu za friko przyłożyć w twarz! To by było coś. Michelle tak mu przywaliła, że zaraz po musiał po męsku strzepać lepkie ciasto ze swych brązowych oczek. :-D W ogóle jak szedł na środek sali to sam niósł ciasto i chciał je wręczyć Michelle, lecz ta się nie dała wrobić, bo przewidziała, że tak naprawdę piękniś po prostu chce jej przyłożyć nim w twarz. :-D Wypięty Benio w akcji:

Potem była baaardzo długa parada przed szkołą. Straż pożarna, policja, nauczyciele, uczniowie. Mnóstwo aut, mnóstwo ludzi, słodycze wraz z koralami latające po ulicy, lans za kółkiem i popisy chłopaków, co to potrafią zrobić z silnikiem, phi. :-) Było świetnie! Pod koniec dnia był wielki mecz footballu, a następnego dnia wieczorem homecoming dance. Kilka zdjęć ściągniętych z facebooka z młodszymi rocznikami, bo Seniorzy wozili się swoimi autami:





TAK SIĘ BAWI, TAK SIĘ BAWI  A-ME-RY-KA!

Gdzieś w środku dnia był czas na jedzenie i w ooooogromnej kolejce spotkałam przewodniczącego szkoły (nie wiem czy tak go mogę nazwać, ale on prowadzi wszystkie szkolne imprezy) Aarona, który dwa lata temu był na roku szkolnym w Niemczech. Ucieszył się, bo wymieniłam z nim kilka zdań po niemiecku, pochwalił się, że był rowerem w Polsce. (rozwalilo mnie to. xD) Kolejny strasznie pozytywny egzemplarz.
Rozważam wyprawę na koncert Pitbulla, bo przyjeżdża w październiku do Milwaukee, ale cholera jasna nie lubię koncertów przez te tłumy rozwrzeszczanych ludzi! Chociaż z drugiej strony Ameryka jest moim rokiem z serii "mój pierwszy raz w życiu" łamane na "tu wszystko się zaczęło", więc czemu nie zaszaleć? Jestem tu niecały miesiąc, a już tyle niepodobnych do mnie rzeczy się zadziało, że szok. :-D Zapomniałabym wspomnieć, że planuję na halloween przebrać się za czerwonego teletubisia, czego w Polsce nigdy bym nie zrobiła. (Hannah, Karolina i Brazylijczyk też chcą to zrobić, więc mamy komplet.) W międzyczasie dowiedziałam się, że Soulja Boy rzadko przyjeżdża do Wisconsin (a praktycznie wcale), także jeżeli uda mi się tu zaliczyć jego koncert, to znak, że rzeczywiście jestem dzieckiem szczęścia (mówię jakbym się jeszcze nie przekonała o tym wystarczająco). W innym wypadku przeprowadzę koczowniczy tryb życia w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłabym go usłyszeć i zobaczyć na żywo. <3