piątek, 19 października 2012

It's about time to make an update.

Emocje opadły. Po 5-ciu miesiącach spędzonych w Polsce w końcu przyzwyczaiłam się do funkcjonowania w ojczystym kraju, a nawet pokuszę się na stwierdzenie, że lekko zapomniałam, jak mocno ciągnęło mnie do Stanów. W przeciągu tego prawie pół roku wiele zdążyło się wydarzyć. Zrobiłam prawo jazdy, dostałam auto, wróciłam do ostatniej klasy maturalnej i zmieniłam jej profil na biol-chem, a teraz przygotowuję się do matury. Stosy książek, cały tydzień zawalony korepetycjami i świadomość tego, że za 7 miesięcy matura, przyprawiają mnie o lekkie nerwy. Jednakże nie przeszkadza mi to, w Stanach nauczyłam się wykorzystywać podobne odczucia do samo-mobilizacji i mam nadzieję, że w tym przypadku pomoże mi to także. Przede mną rozszerzenia z biologii, chemii i angielskiego + podstawa z fizyki oraz przedmioty obowiązkowe. Jeszcze nigdy nie miałam tak dobrych ocen z angielskiego. Wyjazd skromnie odznaczy się - miejmy nadzieję - celującym na świadectwie maturalnym.

Widzę naokoło siebie wiele zmian. Zmieniłam się ja, moje podejście i to, jak wszystko odbieram. Jedno jest pewne, nigdy nie zmienię zdania o rocznym pobycie w Stanach. Cieszę się, że mam go już za sobą i niekoniecznie chciałabym to powtórzyć, jeśli miałabym trafić do tego samego miejsca.

Już nie mogę doczekać się chwili, w której - bądź co bądź - znów będę zdana tylko na siebie. Marzy mi się wyjechać na studia do innego miasta. Zawsze jeśli chodzi o kwestie przyszłości, ekscytują mnie takie tematy. Zadziwia mnie ta niebanalność, nieprzewidywalność i fakt, że wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko wymyślić coś konstruktywnego.

I wiecie co? Od momentu powrotu jestem z siebie nieprzeciętnie dumna. Lubię to uczucie.

Japonia

LA

niedziela, 10 czerwca 2012

Everything happens for a reason.

Maj mi jakoś uciekł. Prawda jest taka, że końcówka jest najgorsza, każdy to wie. Obecnie jestem już w Polsce i aby być szczerą - mam depresję. Może nie dosłownie depresję, ale swoje serducho zostawiłam w Stanach. Roku nie miałam takiego jaki sobie wymarzyłam, ale nie wszystko można mieć. Trafiłam do wioski, która była mniejsza niż liczba osób chodząca do mojego polskiego liceum i to mi zajęło pół roku, aby pogodzić się, że mieszkam w środku nicości. Generalnie po programie chciałam wracać do domu jak szybko było to tylko możliwe, ale potem... pojechałam sobie do Los Angeles na wakacje po tym jak zakończyłam szkołę i co? No i to co podejrzewałam. Odnalazłam się tam świetnie i teraz kombinuję jak koń pod górkę, aby wyjechać na studia. Tak, dostałam dyplom amerykański, oto zdjęcia:




W Los Angeles oczywiście musiało się dużo nieprzewidywanych rzeczy zdarzyć, które jeszcze bardziej ciągną mnie do tego miejsca. Zarezerwowałam hotel w samym środku Hollywood, zaraz koło teatru Kodak i Alei Gwiazd, więc wszędzie miałam blisko i nie musiałam nigdzie w korkach stać. Odwiedziłam Muzeum Madame Tussauds, Universal Studios, Rodeo Drive, domy 50 gwiazd, przechodziłam Aleję Gwiazd wzdłuż i wszerz, i nawet udało mi się z tamtejszymi ludźmi pokierować w miejsca, gdzie się młodzi dobrze bawią. Żałuję, że wróciłam z rodzicami, rzeczywiście mogłam zostać w Stanach do 30 czerwca i byłoby słodko.





Trudno opisać to, co się działo. Dużo dał mi cały ten rok. Zmieniam się. Przytyłam 7kg i już się cieszyłam, że w końcu przestanę wyglądać, jak szkielet, kiedy dwa dni przed wylotem do Europy złapał mnie stres i przestałam jeść. Niby w Polsce jestem tydzień, ale nadal jedzenie mi nie idzie. Spadłam 4kg, także jeszcze trochę i dobiję do starej wagi. Nie martwcie się dziewczyny o swoje kilogramy w Stanach. Nie da się ich zrzucić będąc tam na miejscu i to wcale nie chodzi o to, co się je. Chodzi o Wasz zegar biologiczny, który się nie przestawia i wielkie obiady jecie w Stanach o godzinie takiej, która w Polsce wskazuje na nie wcześniejszą jak 1 w nocy. :-) Nie poddawajcie się i próbujcie wyciskać z wyjazdu każdy dzień. Na początku jest euforia i zadowolenie, a potem przychodzi czas na kryzys, który się trochę ciągnie. W zależności od miejsca, w którym się jest. Na nic się nie nastawiajcie, nie wymagajcie nie wiadomo czego. Ja się nastawiłam na American Dream i się przewiozłam na tym. Będzie, co będzie, i tak dużo wyniesiecie z tego roku. Jesteś w związku? Świetnie! Próba przed Wami. Moja przetrwała z czego jestem bardzo dumna. Znam dwie inne osoby, które także przetrwały rok i już wracają do swoich drugich połówek. Amerykańskie miłości? Pewnie zdarzą się nie raz, aczkolwiek przyszłości raczej to nie ma. Okaże się. Wystrzegajcie się stereotypów i cieszcie się, że trafiła Wam się okazja wyjazdu. Będzie fajnie, zawsze jest.

Minie mi nastrój pod tytułem "zabierzcie mnie stąd", to napiszę jakąś konstruktywną notkę, jak to było w maju, jak wyglądało pożegnanie z rodziną i pewnie jak zwykle coś tam od siebie dodam. A tak jako ciekawostka, mogę się pochwalić, że za rok przyjeżdża do mnie moja Amerykańska przyjaciółka i we Wrocławiu spędzi cudowne dwumiesięczne wakacje. Na razie jeszcze nie mamy planów gdzie będziemy podróżować. Do polskiego liceum niby wracam, bo potrzebna mi polska matura (mój wymarzony kierunek nie respektuje amerykańskiej maturki), ale postaram się jak najszybciej się da napisać TOEFLa i  będę myślała na szybko nad jakimś kalifornijskim college'm. Choćbym miała na głowie stanąć, to w Los Angeles i tak się pojawię, i tak, o! Trzeba sobie stawiać godne cele.

A teraz idę oglądać Hiszpania vs. Włochy, bo już przegapiłam jakieś pół godziny meczu. :-)

niedziela, 22 kwietnia 2012

PROM & Post Prom.

Poranne przygotowania, pamiątkowe zdjęcia, podróż do restauracji i pełno przygód po drodze. Zacznę od tego, że kilka dni przed PROMem musiałam przerobić swoją sukienkę, bo ramiączka miała zbyt długie, także to już był wyczyn (nigdy przedtem w życiu nic nie miałam wspólnego z igłami i nitkami.) Wyszło całkiem fantastycznie skromnie mówiąc, bo nic nie było widać, że cokolwiek było przerabiane, a to przecież amatorska przeróbka! (do końca życia się będę tym podniecała)

Plan był pojechać do hotelowej restauracji, ale że na stolik musiałyśmy czekać co najmniej 1,5h, to zmieniłyśmy zdanie. Jacyś faceci zaczęli mnie w barze zaczepiać na jaki dancing się wybieram. Ludzie w ogóle dziwnie na nas patrzyli, bo średnia wieku wokół była +21 i nikt nie był odstrojony, a my.. no wiadomo, gotowe na prom. :) Opcja B okazała się być wspaniałą, bo mogłam zjeść gofra z truskawkami, mmm!

Pojechałyśmy do babci Kaylah, gdzie spotkaliśmy jej babcię, tatę, mamę, wujka i jego dziewczynę. Zostałam zbombardowana milionem pytań na temat Polski, bo obaj mężczyźni byli 20 lat temu w Niemczech. Obaj stwierdzili, że polskie jedzenie jest przepyszne i nie dziwią się, że tęsknię za nim. Pytali się ile języków znam biegle, jak stwierdziłam, że tylko swój (polski) to mnie zakrzyczeli, że a z angielskim to co! Potem testowali mnie z niemieckiego i stwierdzili, że niemiecki też znam. Potem im tłumaczyłam, że uczę się trzech zagranicznych języków, bo mieszkając w kraju, którego język nie liczy się w świecie, dobrze jest znać jak najwięcej innych.

Na PROM dotarłyśmy o 20 i zabawa się zaczęła. Muzyka była świetna, nawet dwa razy KAŻDY się ustawił w rzędach, kiedy tańczyliśmy grupowe piosenki typu makarena i "turn to the left, turn to the right" (coś popularnego w Ameryce.) O północy zabawa się skończyła, wróciłyśmy do domu i po 40 minutach musiałyśmy znowu opuścić dom, bo Post Prom się zaczynał. Miałam ogromną ochotę zostać w domu i spać, byłam potwornie zmęczona, ale czego nie robi się dla American experience... :)

Gry i zabawy, konkursy, wszystko zorganizowane po to, aby odciągnąć młodzież od pomysłów organizowania domówek i chlania po promie. Przynętą były prices (nagrody). Można było wygrać ipada, ipoda, tableta, 19'' tv, xboxa, aparat cyfrowy, mikrofalówkę, mini lodówkę, milion gift cards do różnych restauracji, gotówkę ($20), Victoria Sercret's perfumy i torby PINK, radia do ipodów, słuchawki (...), razem było 127 nagród. Najlepsze jest to, że aby to wygrać nic nie trzeba było robić. Przy wejściu pisałeś na kartce swoje imię, wrzucałeś do urny, a potem losowali Cię na scenie. Grałam w apples to apples (nie ma tej gry w Polsce) z Brad'em, Karissą, Hayley, Kaylah i Veronicą. W międzyczasie zrobiliśmy plan strategiczny na to, co wybieramy z dostępnych nagród. Nasze top 5:

1. Ipad
2. Aparat
3. Xbox 360
4. Ipod
5. Tablet

Losowanie ruszyło, oczywiście ipad poleciał jako pierwszy. W pewnym momencie, kiedy już wszystkie ipady, 19'' tv, tablety i xboxy były powybierane, przestałam uważać i wiecie co? Zostałam wylosowana jako 6 osoba z 300! Ma się to szczęście, jest się dzieckiem szczęścia. :D Wybrałam aparat cyfrowy i zrobiłam najlepszą rzecz na świecie jaką tylko mogłam. Oddałam go Hayley (mojej amerykańskiej przyjaciółce) jako prezent. Wiedziałam jak bardzo go chciała, wiedziałam, że zbierała pieniądze na niego, a biorąc pod uwagę fakt, że ja już mam lustrzankę i nie potrzebuję aparatu cyfrowego, zdecydowałam się zrobić coś dobrego. Jest mi z tym prze-prze-prze-bardzo-dobrze. Cieszę się, że to zrobiłam. Potem ja losowałam następną osobę i wyobraźcie sobie, że wylosowałam Kaylah (następna amerykańska przyjaciółka, ta w której babci domu byłyśmy.) Gdzieś przy samym końcu losowania Hayley także została wylosowana i wybrała torbę z Victorii Sercret's, i przekazała mi ją, bo wiedziała, że jakieś dwa dni temu chciałam sobie ją kupić. W takich chwilach czuje się, co to przyjaźń.

Szkoła zapewniła nam śniadanie i tonę cukierków. Ciasta, muffiny, cukierki, ciasteczka, owoce, co tylko sobie wymyśliłeś, to miałeś. Przepych, przepych, przepych. I moje wielkie, pozytywne zaskoczenie. Do domu wróciłyśmy o 4:30 nad ranem, teraz jest 18:44, a ja nadal jeszcze nie zmrużyłam oka od wczoraj. Pora zmykać, miłego dnia!

P.S Zdjęcia ze mną postaram się dodać, jak najszybciej się tylko da, a te oto są wyciągnięte z fecebooka:















niedziela, 25 marca 2012

Softball, zakupy i zbliżający się PROM.

Im bliżej zakończenia roku, tym szybciej czas mi leci. Pogoda jest co najmniej wakacyjna (80F czyli 27ºC), co tylko poprawia humor i przyspiesza czas. Jak tak dalej pójdzie to wrócę do Polski murzynką. 3h treningu dziennie na pełnym słońcu robią swoje (tak, zaczęłam softball i nie zakończyłam go po dwóch treningach, bo za mną już pięć!).

16-17 marca spędziłam w Green Bay na spotkaniu z ludźmi z mojej organizacji. Było bardzo fajnie, szkoda że już nie ma więcej dwudniowych spotkań przed nami. Wszyscy się nieco nabijaliśmy, bo tematyka była "powrót do ojczyzny, jak sobie z tym poradzić." i koordynatorka była święcie przekonana, że będziemy płakać za Ameryką. Nie żebym negowała, że może być trudno zaaklimatyzować się w kraju, no ale bez przesady, po tym wyjeździe wcale Stanów nie uważam lepszych od PL i z tego, co widzę, reszta wymieńców też się wyleczyła z marzeń o Ameryce wykreowanych hollywoodzkimi filmami.

Wczoraj wybrałam się z Hayley na sukienkowo-promowe zakupy. Pomijam fakt, że kolejny raz dostałam ślinotoku, ale ceny jednak czasami leczą, jak wspomniałam w ostatnim poście. $300-400, dziękuję dobranoc. Hayley kupiła fioletową z czarnymi cekinami i jest śliczna! Dodaję trochę zdjęć (pierwszy rząd, czerwona po prawej to moja miłość):











Ubolewam nad faktem, że wszystkie powyższe sukienki wyglądają fantastycznie i zapewne nie oparłabym się zakupowi, ale niestety nie posiadają one wcięcia w talii i wiszą jak worek na wieszaku, także nie ma sensu. Sprzedawczynie sprytnie podpięły je na tyłach manekinów, więc ślicznie słodko leżą na wystawie, gorzej z ciałem. Buba.

Wczoraj też wybrałam się na urodziny do Jo. Śmiechy chichy i dobre samopoczucie. Wpadliśmy na pomysł grania w softball, który obrócił się w coś między softball-siatkówka-piłka nożna przy muzyce, którą puścił Jorge. Potem graliśmy w milion międzynarodowych gier i zakończyliśmy grą w karty, gdzie Kaylah, Hayley i ja oszukiwałyśmy, bo nie byłyśmy w stanie zapamiętać 44 kodów, ale nikt się nie zorientował i wygrałyśmy. :-D

Gram w softball. Przynajmniej próbuję, bo jak się okazało, dla mnie odbijanie piłki z hełmem na głowie jest nie do przeskoczenia. Wystarczy, że ten chory plastik opuści mój czerep i BUM bez problemu piłka leci hen hen daleko. Na ostatnim treningu odbiłam tą żółtą piłeczkę i zamiast biec, to stałam i patrzyłam jak daleko leci, bo nadziwić się nie mogłam, że jednak odbiłam! Wszyscy się ze mnie śmiali jak trenerka zapytała "no i czemu nie biegłaś?", a ja odpowiedziałam "bo musiałam zobaczyć swoje pierwsze odbicie jak daleko leci.." W piątek mieliśmy trening na sali gimnastycznej, bo pogoda się zepsuła i mieliśmy milion różnych ćwiczeń. Wszystkie piłki odbiłam. Dlaczego? No oczywiście, że plastiku nie miałam na głowie. :)
We wtorek drużyna leci na Florydę i wiecie co? Podoba mi się sposób w jaki WSZYSCY pracowali na wyjazd. Zero sponsorów, to była ich sprawa, jak nazbierają pieniądze. Mieli sprzedaże pizzy, kwiatów, sody, ja nawet wzięłam udział w sprzedawaniu kart ze zniżkami do różnych sklepów. Tutaj naprawdę się czuje szkołę, drużynę i tego "ducha walki". Swoją drogą muszę się pochwalić, ze znalazłam 17 ofiar i nazbierałam im $170. :-D W czwartek po treningu otrzymaliśmy ostatnie dwie godziny na sprzedawanie, podobieraliśmy się w grupy i jeździliśmy po różnych częściach okolicy. Sprzedałyśmy dodatkowo bodajże 12 kart i zostały one dopisane do wszystkich zawodników z grupy. Pomijam fakt, że chodzenie od człowieka do człowieka i sprzedawanie tych kart było co najmniej poniżające, bo czułam się jakbym sprzedawała to dla siebie, a nie na rzecz drużyny, no ale przynajmniej mam teraz jakieś pojęcie jak się czują perfumowi naciągacze na wrocławskim rynku i może w przyszłości będę dla nich milsza.
Mieliśmy tydzień na sprzedawanie kart. Każdy dostał 30. Za 30 dostawało się jakieś bluzy ze swoim nazwiskiem i logiem szkoły z softballem, za 20 dostawało się los z worka i można było wylosować pieniądze (wylosowałam $10 :D). Osoba, która sprzedała najwięcej kart dostała $1 za każdą i potem dodatkowe losowania za każde 10 kart wyżej od 20. Jakby nie było, zachęta była. Cała drużyna zebrała ok. $3600.

Na szafkach seniorów w szkole pojawiło się odliczanie. Zostało nam bodajże 33 dni szkolne do graduation. Jeszcze tylko 56 dni. 21 marca dostałam cap&gown, więc moja toga już na mnie czeka w garderobie. :-) 27 marca jadę na konkurs matematyczny do jakiegoś college w Wisconsin. Moja polska Pani z matematyki chyba by padła, gdyby się dowiedziała, że zostałam wybrana jako jedna z 5 osób z całej szkoły i jako jedyna dziewczyna w tej grupie. Muszę stwierdzić, że sama jestem z siebie dumna i moje rokowania na zdaną maturę z matmy w końcu są optymistyczne. :-D W piątek dostałam połowę swojego softballowego stroju, a numerek na koszulce będę miała 19. <3

23 marca był koniec pierwszej połowy semestru i moje ocenki wyglądają następująco:




środa, 29 lutego 2012

Wrestling & basketball tournaments, bowling.

Luty minął pod znakiem weekendów spędzonych na turniejach wrestlingu i koszykówki. Gdzieś w międzyczasie miałam dwudniowe spotkanie z innymi wymieńcami z mojej organizacji i okazję do spędzenia z nimi nocy w Green Bay. Moja szalona koordynatorka zabrała nas na zakupy do galerii o godzinie 20:55, gdzie o 21:00 zamykali sklepy. Czekaliśmy na nią na ławce w Kohl's. Kiedy wróciła była zdziwiona, że nic nie znaleźliśmy, haha. 16 i 17 marca mam kolejne dwudniowe spotkanie, znowu w Green Bay. Muszę się tam wybrać do kilku sklepów, bo koszulki z napisami "nie spoliczkowałam Cię tylko dałam Twojej twarzy piątkę" są nieziemskie. I jedyny w swoim rodzaju makaron, ale nie chcę spalić, więc gdy kupię, to zamieszczę zdjęcie. :-) Obiecuję mamo i tato, że po powrocie do Polski ugotuję z nim zupę!

W piątek wieczorem wybrałam się na urodziny Megan. Pojechaliśmy do Appleton na kręgle. Nigdy wcześniej w to nie grałam, więc byłam świadoma, że mierząc się z masterami (co tydzień jeżdżą w to grać) czekało mnie pasmo porażek. Pierwszy rzut 0, drugi 4, trzeci znów 0, a potem już się tak rozkręciłam, że po kilku grach wygrałam z 121 punktami. :-D Graliśmy całą noc i do dziś (4 dni później) czuję swoje ręce. Oczywiście nie obyło się bez rzutu w tył. Kręgiel mi uciekł i wszyscy mieli kupę śmiechu. Dla pocieszenia - nie mnie jedynej się to przytrafiło. Najlepsza była Kenia, która w przeciągu 10 szans zebrała tylko 10 punktów. Myślałam, że popłaczę się ze śmiechu. Noc była jak najbardziej udana i mam nadzieję, że jeszcze wiele takich przede mną, bo właśnie pod takim znakiem wyobrażałam sobie swoje "american dream". Dużo śmiechu, kupa zabawy i niezapomniane chwile. O 1 w nocy poszliśmy się błąkać po supermarkecie w poszukiwaniu grejpfrutów. O 4 skończyliśmy oglądać "Friends with benefits" (płakałam ze śmiechu), a o 11:30 hości odebrali mnie i Kenie, bo wybrałyśmy się do szkoły na turniej koszykówki, aby zrobić trochę godzin jako wolontariat w kuchni. W tym tygodniu znów się wybieramy.



Kenia i jej kręgiel, który nie chciał się toczyć..




Beer glasses for St. Patrick's Day

W szkole jak zwykle jestem podekscytowana biologią. Jak do tej pory mieliśmy już "sekcję zwłok" raka, dżdżownicy, kałamarnicy, świni i nerki. Przed nami jeszcze krowie oko, żaba, kozi mózg, etc. Z Algebry w końcu wyciągnęłam na A- i jestem z siebie przeogromnie dumna! Na Walentynki w ramach klubu "student council" wycinałam papierowe serca. Każda dziewczyna w liceum miała "wisiorek" z papierowym sercem i kiedy odezwała się do chłopaka, musiała oddać mu swój wisiorek. Całkiem fajna zabawa zwłaszcza, gdy chłopcy próbowali prowokować dziewczyny różnymi tekstami. ;-)

Tydzień temu w piątek Zack wywalczył sobie czwarte miejsce w stanie Wisconsin jako zapaśnik. :-) Cała szkoła została zwolniona z 15 minut szóstej godziny, bo w bibliotece z rzutnika nadawali Zacka pojedynek. Dzień wcześniej zrobiono spirit day (szkoła zebrała się na sali gimnastycznej i śpiewała szkolną piosenkę dla dwóch zawodników, którzy zakwalifikowali się do state tournament). Miłe.

W następnym tygodniu mamy Winter Carnival w ramach czego mamy szeroki wybór zajęć, które chcemy robić. Basen, kino, łucznictwo, kręgle, rzutki, stare kino (filmy czarno białe), przygotowywanie jedzenia, malowanie pisanek, nagrywanie śmiesznych filmików, ice fishing (stoją na lodzie i czekają na rybę-frajera :-D), etc. Zapisałam się na kino, bo strasznie chcę zobaczyć film "The Vow".

Od jutra mamy w szkole Book Fair, więc pewnie nie powstrzymam się i kupię kolejne książki. Swoją drogą strasznie dużo książek przeczytałam tu. Chyba zostanę po szkole i skuszę się na malowanie twarzy małych bachorków farbkami. :-) Wzięłam przepis na jakieś super smaczne ciasteczka od nauczycielki gotowania i mam zamiar je przygotować tak szybko, jak szybko dostanę się do jakiegoś sklepu spożywczego, bo powiem szczerze, że jestem od nich uzależniona!

Jeszcze tylko trzy miesiące i graduation. 21 marca przyjeżdża moje przebranie na zakończenie roku, 21 kwietnia mam prom, 20 maja graduation. 81 dni przede mną. Myślę nad zaangażowaniem się w softball po tym jak w pewnego pięknego dnia medal mistrzostwa Wrocławia w kwadranta zawisł na mojej tablicy korkowej. xD Sezon koszykówki praktycznie dobiegł końca. Przed nami softball i track. Dziś jest magiczny dzień.

sobota, 28 stycznia 2012

Nowy semestr & dwie biologie dziennie.

Powracam z nowym planem lekcji. Nowy semestr zaczął się 19 stycznia. 17 i 18 miałam egzaminy. Stresowałam się na maksa, ale wylądowałam z właściwie samymi A. Najśmieszniejsze jest, że z najłatwiejszej algebry dostałam C- z egzaminu, bo nauczyciel zdecydował się zrobić EGZAMIN w GRUPACH. Nie będę tego komentowała, każdy zna moją opinię. Trafiłam do najbardziej tępej grupy świata i całą robotę odwaliłam samodzielnie do momentu, gdy po 3/4 czasu pracy nauczyciel złapał mnie na tym, że robiłam robotę innych. Z racji, że nie mogłam dokończyć pracy jednego młotka, to wylądowałam z taką, a nie inną oceną (czego przez pewien czas nie mogłam przeżyć), bo ten czopek nie miał zielonego pojęcia, co robić. Zrobiłabym awanturę, ale nadal na koniec semestru mam A, a ocena spadła mi z 99% do 98%, więc nic się nie odzywałam, a tego nauczyciela pożegnałam, bo zamieniłam matmę na najwyższy poziom algebry jaki serwuje moja szkoła. (Algebra II) Oceny na koniec pierwszego semestru:


Mój nowy plan jest następujący:
1. Chemistry Online
2. English 10
3. Biology I
4. Spanish I
5. Algebra II
6. U.S History
7. Biology II

Chciałam brać chemię w szkole, ale nie pasowała mi ona do planu lekcji, więc zdecydowałam się na chemię online. Nie powiem, aby było to proste, bo siedzenie przed kompem, zmuszanie się do oglądania filmików, na których nauczyciele wykładają materiał, a nie sprawdzania e-maili, jest trudne. :-) Mimo to radzę sobie, haha. Chciałam zmienić angielski na poziom z college, ale niestety jest już na to za późno, powinnam to zrobić w połowie pierwszego semestru, a wtedy wydawało mi się, że nie podołam.
Wylądowałam z dwoma godzinami biologii DZIENNIE i jestem tak przeogromnie podjarana, że to poemat! Zmieniłam poziom algebry i tkwię teraz w poziomie, jaki miałam w PL. Ciekawe jak mi będzie szło, bo jak już wcześniej zaznaczałam, miałam problem ze zdaniem w PL. :-) Jak na razie z ostatniego sprawdzianu dostałam B+ i nauczyciel mnie pochwalił, bo szybko odnalazłam się w tematach, o których nie miałam zielonego pojęcia. Powrót do odpowiedniego poziomu matmy po półrocznym obijaniu się jest dla mnie ogromnym wyzwaniem, zwłaszcza, że nie lubimy się z panią matematyką. :-)
Trochę żałuję, że oddałam Advanced Health, ale zostałam zmuszona. Nie pasowało mi do planu lekcji i zwichrowałoby mi go całkiem, więc postanowiłam pożegnać przystojnego Benjamina.

Muszę się pochwalić, bo nie wytrzymam! Ostatnio mieliśmy "sekcję zwłok" na biologii! Najpierw wytłumaczę. Sowy połykają swoje ofiary w całości. Potem jak mięsko jest strawione, kości i futro jest przez nie wypluwane. To coś, co jest wyplute wygląda jak kupa, no ale mniejsza. Dostaliśmy to cudo do rozbierania. :-D Musiałam wyciągać kości i oznaczać je odpowiednio. CUDOWNE TO BYŁO!

Teraz na historii przerabiamy Holocaust i praktycznie cały czas oglądamy filmy o Auschwitz, etc. Czasami czuję się jak Hitler, kiedy przychodzą momenty, gdy chciałabym mieć okazję rozstrzelać czubów, które prychają w momencie, gdy pokazywane są sceny, jak Nazi pastwią się nad kimś. Niektórzy nie powinni mieć okazji oglądać tego, bo są po prostu zbyt głupi na to.

Dołączyłam w szkole do kilku klubów i czuję się jak hyperactive kid (nadpobudliwe dziecko), no ale niechaj będzie. Quiz Bowl (gra polegająca na odpowiadaniu na pytania wszelkiej maści), Art Club, SWAT (students with alternative thinking). Co chwilę ląduję u pielęgniarki, aby jej w czymś pomagać lub w szkole podstawowej, aby poprawiać sprawdziany. Teraz jestem na etapie przedstawiania miliona prezentacji i pytania, które otrzymuję po nich, czasami mnie zabijają. "Jakie rodzaje ryb macie w Polsce?" (ażebym znała ich nazwy po angielsku to byłoby fajnie, podałam tylko pstrąga..) Niedawno były robione zdjęcia clubowe do yearbooka, więc trochę mnie tam będzie. W następnym tygodniu zacznę tutoring (korepetycje) dla jakiegoś dzieciaczka ze szkoły podstawowej.

Wczoraj byłam na meczu koszykówki u nas w szkole. Rozpływałam się, kiedy Taylon trzymał na kolanach jakiegoś trzylatka. Zaczepiał go, patrzył za nim, kiedy mały ganiał gdzieś obok. Miło było siedzieć wokół zgrai Varsity, która z pozoru wydawałaby się być "dzieci, pfff", a tu wszyscy zajmowali się maluchami. Słodko. Zła wczoraj mocno byłam, bo poszłam na mecz z pustym żołądkiem i musiałam zapchać go popcornem i batonem, a marzyły mi się krewetki, no ale w szkole tego nie serwują, więc dupcia. Przebolałam. Cieszę się, że poszłam, bo przynajmniej wszyscy razem ponarzekaliśmy trochę i nie czuję się jedyna. Nic nie jest tak proste, jak to wydawało się być na początku.

Wiecie, że czasami marzenia obracają się w koszmar?

sobota, 14 stycznia 2012

Święta, Reality Check & Interview.

Święta i po świętach. Mieliśmy trzy partie świąt, bo taką wielką rodzinę mamy. Pierwsza partia tydzień przed Świętami, druga w Święta i trzecia w piątek przed Sylwestrem. Całkiem przyjemnie było, zwłaszcza, że asymilowałam się z małymi potworami. (Nie lubię lub powinnam teraz powiedzieć, że bardzo nie lubiłam małych dzieci..) Któryś raz z kolei brakowało mi polskiego jedzenia (wypowiada się dziecko, które dzień w dzień jadło w fast foodzie). Sylwestra spędziłam z moimi ulubionymi Amerykankami i w gronie sześcioosobowym graliśmy w Wii (wracam do domu i nabywam cudo!) oraz w inne amerykańskie gierki.

Wczoraj miałam w szkole Reality Check i Interview jako final exam (egzamin końcowy) z Senior Studies. Reality Check polegało na tym, że w oparciu o mój przyszły zawód dostałam wypłatę i miałam się rządzić na miesiąc. Aby nie było zbyt łatwo, zostałam obciążona MĘŻEM (który był farmaceutą i nie wiem jakim cudem zarabiał tylko $1200) oraz dwójką małych potworków (dwie córki, jedna roczek, druga miała cztery latka). Summa summarum po odebraniu podatków miałam lekko ponad $4300. Brzmi całkiem pozytywnie, myślałam, że wszystko pójdzie na luzie, gdy nagle... okazało się, że mam kupić auto dla siebie i dla męża! (jakby sam sobie kupić nie mógł), paliwo do obu wehikułów ($350), musiałam wynająć dom (nie stać mnie było, aby go kupić), lodówki, kuchenki, pranie, jedzenie, extra zajęcia dla rodziny (wybrałam kręgle, bo były najtańsze...), telefony (stać mnie było na najtańszy bez internetu za $22 z 100min. na miesiąc, nie sądzę, aby wystarczyło, ale kogo to obchodzi... :-)). W międzyczasie pielęgniarka dorwała mnie i kazała ciągnąć kartę. Wyciągnęłam rachunek na $120, bo brak ubezpieczenia tralala. (Caroline wyciągnęła kartę z $25. To nie fair, prawie $100 mniej!) Ubezpieczenie wyszło mnie ponad $650. Dentysta dla całej rodziny $110, ubezpieczenie medyczne ponad $300 i jeszcze jakieś tam ubezpieczenia w razie śmierci. Wzięłam wszystkie najdroższe i chyba przesadziłam, bo przecież nie było opcji, abym umarła w trakcie zdawania egzaminu. xD Musiałam odwiedzić stanowisko pt. "You're invited" (jesteś zaproszony) i losowałam karty. Oczywiście tego dnia miałam takie szczęście, że wylosowałam królową, która kosztowała NAJWIĘCEJ, bo aż $80 musiałam wyrzucić na czyjąś rocznicę ślubu! (Nie wspominam, że inni płacili po $2, $10,...) Następnie musiałam odwiedzić dwa razy fate (losy) i wyciągnęłam dwie karty, które wyniosły mnie $175, bo moje dziecko zepsuło komputer i coś jeszcze! To jeszcze nic. Wszystko byłoby fajnie, gdybym miała jedno dziecko, ale że miałam dwa i jedno z nich miało roczek (dodatkowo pampersy i opieka) musiałam zapłacić za Day Care (opieka dzienna) $1400! To mnie zrujnowało! Potem już nie byłam w stanie nawet kupić internetu i kablówki do domu, a facetowi ze stanowiska tłumaczyłam, że internet mam w pracy, a kablówki nie oglądamy, bo nie mamy czasu, musimy pracować. Miałam rację, bo na końcu, gdy myślałam, że wszystko ukończyłam, musiałam jeszcze zapłacić student loan (studencka pożyczka - $600), a miałam na koncie tylko $30! Jako lekarz (stażysta, bo mieliśmy wszyscy ok. 28 lat) musiałam wziąć part-time job! (praca w niepełnym wymiarze) Wylądowałam z 60 godzinami pracy tygodniowo, ale trudno. Przynajmniej byłam w stanie za wszystko zapłacić. xD Wypisywanie czeków było całkiem zabawne (zwłaszcza, że moje czeki skitrali i napisali "Anna Nielipinski", więc mogłam się kłócić, że wystawiłam niepokryte pieniądze i nadal mam tyle z iloma startowałam. :-D) Ze mną jeszcze nie było tak źle, bo ludzie, którzy chcą zostać trenerami, etc. musieli brać dwie dodatkowe prace, haha! Doświadczenie bardzo pozytywne. :-)

Potem miałam dwie godziny wolnego, więc z Megan pojechałam do New London do supermarketu. Kupiłam  seafoodową sałatkę (której jeszcze nie zjadłam..), pączka i wylądowałyśmy w MC. O 13 miałam interview o pracę z lekarką. Poszło lepiej niż myślałam. Na początku się strasznie stresowałam nową sytuacją, ale wybrnęłam ze wszystkich pytań ("Dlaczego chcesz być lekarzem, co jeśli nie uda Ci się kogoś uratować, jak reagujesz na krew, jesteś osobą do pracy w grupie czy indywidualistką, jeśli coś nie idzie Ci po myśli, co wtedy robisz, jak opisałabyś swój charakter, jak dochodzisz do celu, co ostatnio zrobiłaś bardzo kreatywnego związanego z obranym zawodem, dlaczego chcesz pracować profesjonalnie, jakie są Twoje mocne strony i jakie są Twoje słabości, etc, etc.), a na końcu usłyszałam, że ze swoimi "stażami" w szpitalu i dodatkowymi kursami do matury, jej zdaniem mam prostą drogę do osiągnięcia celu. :-)

We wtorek i środę mam finals. (egzaminy końcowe) Mam nadzieję, że pójdzie dobrze. (Senior Studies mam już zaliczone na 100%.) Plan na drugi semestr jest praktycznie taki sam, tylko poziomy podwyższyłam. Algebra II (moja fantastyczna szkoła ma tylko I i II), Biology II, U.S History, Advanced Health, Spanish I, English 10. Na pierwszej godzinie mam study hall (okienko) i chyba wezmę w to miejsce Scandals in History (skandale w historii), bo zamiast się obijać, wolę mieć sposobność do nauki języka, a przy okazji ogarnięcia czegoś, czego w PL nie uczą.

(Urodzinowy balon od Kaylah)

Przyszedł 2012 i pomimo niesprzyjających warunków 
mam zamiar wycisnąć z niego ile tylko się da!