niedziela, 27 listopada 2011

Thanksgiving & Black Friday.

Cztery dni wolnego prawie za mną. Green Bay Packers nie grają dziś, gdyż grali w czwartek (święto). Wygrali jedenasty raz z rzędu. 11 wygranych, 0 przegranych, następna drużyna za nimi do Detroit (7 wygranych, 4 przegrane).
Amerykańskie święta nie są złe. Thanksgiving było przyjemne. Nawet bardzo. Strasznie dużo osób się naschodziło (było nas chyba 30stka) i nie powiem, że było to dla mnie normalne, bo nie było. Do tej pory każde święta spędzałam w gronie 5 osób, także możecie sobie wyobrazić, co czułam. Są bardzo rodzinni i uprzejmi. Było dużo jedzenia, co zresztą potwierdzało teorię Lisy i Cassie, że Thanksgiving to święto obżarstwa i oglądania footballu w rodzinnym gronie. Indyk, ziemniaki purre, ziemniaki na słodko (strasznie dziwnie to smakowało), fasolka z grzybami, pełno szarlotek, torto-ciast, słodyczy, warzyw i różnych dziwnych rzeczy, których nie spróbowałam.







Świętowaliśmy w domu siostry Dave'a i muszę się przyznać, że jestem zakochana w tym miejscu. Z zewnątrz wcale nie wyglądało na super cudowne i duże, a gdy weszłam do środka... zdziwiłam się. Salon w dwóch częściach przedzielony ścianą, w którą wstawione były dwie szafy. Pełno porcelany, kilka obrazów, wystrój bardzo ciepły. Można było poczuć się jak w domu, a nie muzeum. Chociaż prawdę mówiąc jeszcze nie spotkałam tu domu-muzeum. W większości jest bajzel taki, że ledwo da się przejść, zlewu w kuchni nie widać, a nocnik stoi pod kuchenką. Brrr. I to prawda, że mają brud, smród i malarię w autach. Puste puszki walają się po tylnych siedzeniach, dywaniki/wycieraczki zawalone paprochami/okruchami, pełno psiej sierści, paczek po chipsach i nie wiem jeszcze czego. W każdym bądź razie jestem szczęściarą, że w autach moich hostów jest tylko psia sierść (której i tak nie znoszę, bo potem dostaję białej, kiedy wszystko muszę z siebie ściągać. Czuję się jak małe yeti.)

Po Thanksgiving o godzinie ok. 17 zostałam zawieziona do znajomych hostów i z nimi wybrałam się na Black Friday. Myślałam, że opuścimy dom o 2 nad ranem, a wybyliśmy o 23 tego samego dnia! Spędziłam jakieś 7h w galeriach i już nie chcę ich widzieć na oczy. Dopiero o 6 rano następnego dnia wróciliśmy do domu, poszłam spać na dwie godziny i przyjechała po mnie Lisa. Wróciłyśmy do Appleton, bo Dave miał jakiś interes u Chevroleta, potem dopiero do domu (przed 12). Poszłam spać, musiałam wstać o 16, bo o 17 wybierałam się do domu Rachel, która organizowała party. Drugą noc spędziłam poza domem. Własnoręcznie zrobiłyśmy kilka pizz, oglądaliśmy horrory (byłam pierwszą, która się buntowała, bo ich nienawidzę! a skończyło się na tym, że na luzaku wyśmiewałam się z tych brzydactw, a reszta dziewczyn chowała się pod kocami.) O 11 wróciłam z Hayley i Lauren do Shiocton, mama Hayley dała mi kilka kartek urodzinowych do przetłumaczenia (były po polsku, a oni nie znają naszego języka), przyjechał po mnie Dave, ruszyliśmy na stację w poszukiwaniu Milk Dotsów, ale niestety nie mieli ich. Ugh. Wróciłam do domu, poległam i poszłam spać. W ogóle wiecie co? Głupota ludzka mnie powala. W piątek był Black Friday, Hannah i Karoline były na tym, obkupowały się. Sobota, godzina 11... wybywają z powrotem do tego samego miejsca znów na to samo. Nosz kurczę... Jaką pałą trzeba być, aby po Black Friday iść na shopping, haha? Cały dzień się z tego nabijałam, zwłaszcza, że K. miała tylko $8 na karcie, pozdro600. :-D

Opiszę Wam Black Friday, bo to istna komedia. Było to dla mnie najbardziej upokarzającą rzeczą, jaką przeżyłam w życiu, stanie w kilometrowej kolejce i czekanie na otwarcie drzwi do sklepu, ale czego nie robi się dla American Experience. :-))) O ironio. Ludzie dostają bzika po prostu, no ale nic dziwnego, jak na przykład mikser można kupić za $2, a tv (te wysoko-calowe za niecałe $100) . Jeszcze stanie w kolejce przed sklepem to nic, ale jak tworzy się gigantyczna kolejka w środku sklepu i znaki, co jakiś czas pod tytułem, że "jeśli stoisz w tym miejscu, to znaczy że od kasy dzieli Cię jakieś 30 min.", to jest dopiero śmiech na sali. Miałam szczęście, bo poznałam strasznie dużo ludzi dzięki moim nowo poznanym dwóm dziewczynom (jedna z nich nazywa się Prawda Przeznaczenie, haha... a druga to dziewczyna z Włoch), więc wpychałyśmy się przed znajomych i nie musiałyśmy stać w długich wężach. Sklepy takie jak Abercrombie&Fitch/Hollister wynajmowały modeli, aby stali przed sklepem półnadzy i nie mogłam się powstrzymać, aby jednemu nie dosrać... Idziemy z dziewczynami, a ja nagle wyskoczyłam z tekstem "stoją, prężą mięśnie i myślą, że są piękni i inteligentni". xD Tępe strzały robiły sobie z nimi zdjęcia, jej jakie to poniżające, o mamo. Kupiłam sobie koc za $8, a kosztował $50, więc zrobiłam business! Rękawiczki i mam nadzieje, że są ciepłe, dwa balsamy, zakolanówki i bluzę z Hollistera za $20, a kosztowała $50. ;d Buty w Aldo chodziły za $40, prawie kupiłam jedne, no ale nie będę świrowała. Nie kupuję butów z Aldo, a Kazara tu nie mają, poza tym idzie zima i szpilki na tej wsi nie są mi potrzebne. Opanowałam się, tak samo jak z Victoria Secret. Jestem z siebie dumna. Promocje, które serwowali były ogromne. Na przykład w sklepie z mydłami i specyfikami do ciała, 3 balsamy (które normalnie kosztują $24 każdy, kosztowały $12 za jeden i gdy brało się trzy, kolejne trzy dostawało się gratis!).
Zrobiłam awanturę w McDonald's. O 3 nad ranem zrobiłam się głodna podczas zakupowania, więc chciałam coś zjeść. Stałam 15 minut w gigantycznej kolejce (nigdy takiej na oczy w MC nie widziałam), doszłam do kasy, zamówiłam, co chciałam i usłyszałam, że nie serwują obiadów, są tylko śniadania. I moja odpowiedź pod tytułem "chcę obiad" niestety nie zadziałała, musiałam wziąć jakieś cudo z opcji śniadaniowej. Efekt był taki, że potem dziewczyny rzucały jajkiem z mojej bułki w ludzi. Wiem, że bardzo mądrze i za dużo w tyłku mamy, no ale bywa.

Przepraszam za nie do końca ładny język, ale musiałam z siebie wylać emocje w odpowiednim i doskonale odzwierciedlającym je tonie.

Wczoraj dostałam swoją kolejną, długo wyczekiwaną paczkę i chciałam ogłosić wszem i wobec, że DZIĘKUJĘ NAJDROŻSZY!

wtorek, 22 listopada 2011

State Championship!

Zacznę od najważniejszych informacji na świecie w świecie Shiocton! MAMY VICE-MISTRZOSTWO STANU W FOOTBALLU, YEEEAH! Ciężko mi to pojąć, że taka mała, a taka dobra drużyna, ale to prawda. Z tego powodu odwołano mi w zeszły czwartek szkołę (17 listopada), bo cała szkoła zmierzała w stronę Madison (stolica stanu). Dobra, nie wyłamałam się i też się zabrałam. Było horrendalnie zimno, mało co nie zamarzłam, ale przetrwałam!! Najdroższa gorąca czekolada i popcorn w całym moim życiu, ale to nadal nie to samo, co psie gówno z Francji owinięte w sreberko za 75 euro, huehue. :-) Trochę szalonych zdjęć:


  



(Nie mam pytań, co do tego zdjęcia, gdyż koszulka, którą ma na sobie Mr. Barth była robiona w drodze na stadion, haha.) Właściwie trudno opisać mi całą wyprawę. Było przezajebiście! Dużo śmiechu, lamentowania, że zimno, kłócenia się z freshmenami o siedzenia, kolorowanie Cobiego (sweety cutie freshmen, co walnął sobie cały ryj na zielono z miłości do drużyny), szukania dróg, integrowania się z ludźmi, którzy skończyli high school dawno temu. Trudno objąć to w kilku zdaniach. Na sam koniec, kiedy wróciliśmy do Shiocton, footballiści przywitani zostali paradą. Straż pożarna i policja eskortowała nas wszystkich pod samą szkołę, ludzie wychodzili z domów, barów i sklepów, aby klaskać, gratulować i dziękować zawodnikom. Wiecie co? Brak mi było słów. Magicznie po prostu. Oni naprawdę potrafią docenić zawodników. W Polsce powrót z vice-mistrzostwem byłby wielką przegraną i niczym więcej.

Śnieg spadł 9 listopada i nie wiem, jak mam określić swoje odczucia w związku z tym. Z jednej strony byłam zaskoczona, że tyle na jeden raz (padało cały boży dzień, bez ustanku!), z drugiej strony atakowała mnie myśl "nie jest aż tak źle". Biorąc pod uwagę, że dla mnie nic nigdy nie jest "aż tak złe", to chyba jednak było ostro. Pługi zawitały na mojej fantastycznej ulicy co najmniej 6 razy.
10 listopada Lisa miała urodziny i z tejże oto okazji z Chicago przyjechała jej siostra Lesley. Na urodzny Lisy dostałam CHLEB! i śliwki w czekoladzie, które oddałam Dave'owi. Jak w PL nigdy nie ruszałam kromki, tak tu wtryniłam cały. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek zacznę skakać za chlebem jak wypuszczona z Oświęcimia. Dzika radość dziecka:


W środę zaczynałam trening koszykówki, więc we wtorek pojechałyśmy z dziewczynami (Natasha i Nicole) to Appleton po moje buty i spodenki. Był fun, niezaprzeczalnie. Obie dziewczyny kiedyś trenowały, ale nabawiły się kontuzji, więc zmuszone były przestać. Ich miłość do koszykówki przelała się na mnie i latały za wyżej wymienionymi bzdetami z większym zapałem niż ja.W drodze powrotnej zahaczyłyśmy o McDonald's i wymusiłam na nich wysadzenie tyłka z wozu, co spowodowało serię dziwnych sytuacji w kolejce po papu, haha. Wróciłyśmy do szkoły, akurat footballiści pakowali się w autokar do Green Bay (z treningu wrócili do domu o 22) i o mało mnie nie zjedli za McDonald'sową torbę, którą miałam w rękach. Pojechałam z Nicole do jej domu, potem odwiozła mnie do mojego. Dzień był długi, wesoły i pełen wrażeń.

Zaczęłam swoje fantastyczne treningi koszykówki. Nie mam pytań. Rzeźnia trwa 3h, a na koniec każdej biegamy wzdłuż boiska 15 razy. Na wykonanie mamy 59 sekund. W czwartek biegałyśmy 3 partie, bo za pierwszym razem trenerzy nie byli zadowoleni z wyniku (czas ostatniej dziewczyny był 56sek.), za drugim razem jedna laska nie dotknęła nogą linii, za co dostała dwie szanse rzutu do kosza, spartoliła pierwszą, więc z tego tytułu wszystkie biegłyśmy trzecią turę. W niecałe 3min. zrobiłam 675m, amen. Gdybym w PL tak fantastycznie na Cooperze biegała, to miałabym jeden z najlepszych wyników w szkole. Jeszcze nigdy po niczym nie byłam tak zmęczona jak jestem po treningach. Wracam do domu po 18, umieram z głodu i jem... bardzo dużo. Ostatnim razem wrzuciłam w siebie 7 kawałków pizzy (cała ma 8). I żeby było śmieszniej, jestem bardziej niż pewna, że mimo wszystko spadnę z wagi. Szczerze mówiąc nie wiem po co trenuję. Chyba znów chcę wyłamać kilka barier wewnątrz siebie. W dzień, kiedy chłopcy grali state championship miałam trening od 6 rano do 8:30. Na stadionie zmroziłam trochę mięśnie i dzień później nie mogłam się ruszać.

W niedzielę po urodzinach Lisy odwiedziliśmy restaurację Red Lobster i nie uwierzycie, ale wrzuciłam w siebie 45 krewetek! Były przepyszne i koniecznie chcę tam wrócić. Najlepsze jest to, że akurat trafiliśmy na promocję, która upoważniała nas do zamawiania ile chcemy, a płacenia za jedną porcję. :-) UWIELBIAM to miejsce!

W zeszłą sobotę byliśmy na śniadaniu w naszym ulubionym miejscu i jak zwykle zamówiłam to samo. Upodobałam sobie to danie i chyba nic już tego nie zmieni.



Dziś znów wybrałam się do Appleton, by kupić skarpetki do gry w kosza, gdyż ani jeden z trzech ciołków nie wpadł na pomysł, że stopki w połączeniu z koszykarskimi butami będą powodowały super obtarcia. Tak, poobcierałam obie kostki do krwi, ale nie przeszkadzało mi to w treningach. Nie no, wcale. Ironio ubóstwiam cię. Pobiegałyśmy po galerii, pooglądałam wiele rzeczy, które kupię w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, przy okazji szukałam butów na zimę i wiecie co jest najciekawsze? Półtorej miesiąca temu podrabiane emu kosztowały $60, trzy tygodnie temu $80, a dzisiaj $100. Tym razem nie będę samobójcą i albo trafi mi się okazja (dzisiaj prawie złapałam jedną, gdzie mogłam kupić jedną parę za regularną cenę, a drugą wziąć za -50%, ale nie było moich rozmiarów!!) albo wystarczą mi te buty, które zabrałam z Polski. Wszystko ma swój cel i powód. Szukałam moich fantastycznych kremów, ale niestety jest tu ogromny problem ze znalezieniem Garniera. Kupiłam coś innego i mam nadzieje, że będzie działać równie dobrze, jak moje polskie specyfiki. ;-) Spotkałam i poznałam dzisiaj kupę ludzi. Idziemy z Natashą uradowane, nagle ta rzuca do kogoś "cześć Patryk!", potem dostaje sms'a od jakiegoś kolegi, że jest w galerii i możemy się spotkać. Następnie spotkałyśmy kupę ludzi od nas z high school. Wesoło było.

Naprawdę nie rozumiem dlaczego jedna moja karta działa prawie wszędzie, a druga rzadko kiedy. Chyba skończy się tak, że będzie trzeba prawie wszystkie PLN-y przelać na dolarową, bo to jakaś niedorzeczność, że nie jestem w stanie płacić praktycznie wszędzie, czyli karta jest prawie, że bezużyteczna! Chciałam dzisiaj wybrać $200 i mi się blokada włączyła, bo przeliczenie z PLN-ów poszło za duże, ugh. Nienawidzę tej mechanizacji.

Green Bay Packers są nadal JEDYNA drużyną w NFL, która nie przegrała ani jednego meczu, jupiii! W czwartek (Thanksgiving) grają z Detroit, a w niedzielę kolejny mecz i potem tylko 4 więcej, i play offy! Mam nadzieję, że w tym roku też zdobędą mistrzostwo Stanów Zjednoczonych, bo byłoby to przewspaniałym uczuciem przeżyć to tu na miejscu! Pokochałam amerykański football mocniej niż soccer. I tak, zaczęłam rozróżniać słowo football od soccer. Piłkarskie pajacyki powinny się przypatrzyć jak się gra brutalnie i kiedy ewentualnie można jęczeć, że boli. ;-)

Mała aktualizacja exchange studentów u nas w szkole: Indie, Pakistan, Brazylia, Norwegia, Polska, Niemcy, Hiszpania, Tajwan, Meksyk i prawdopodobnie dojdzie do nas niebawem kolejna osoba z Brazylii!

Przy okazji jestem przeszczęśliwa, że zapoznaję się z nowymi raperskimi songami, o których istnieniu w PL nie miałam zielonego pojęcia, a są naprawdę dobre!
Jakiś czas temu opanowałam umiejętność robienia amerykańskich naleśników. Pierwszy krok w kuchni postawiony, jeeea! Ten rok jest rokiem nauki nie tylko języka.
I wiecie co? Nie jest źle. Zaczęłam mieć fun, a reszta została w tyle. W piątek o 2 w nocy wybieram się z jakąś koleżanką moich hostów i jej student exchange z Włoch na Black Friday, przeżyć szalone przeceny. Lisa stwierdziła, że byłoby fajnie gdybym pożyczyła od jakiegoś kolegi footballisty hełm, bo cuda dzieją się w ten dzień, no ale dobra. Sam fakt, że muszę być o 2 w nocy pod drzwiami galerii jest upokarzający. Nieważne. Niech żyje american experience!

niedziela, 6 listopada 2011

Halloween.

Wcześniej uważałam Halloween za głupotę, a teraz wiem, że za rok będzie mi tego brakowało. To naprawdę świetna zabawa! Już nie mówię o dorosłych, ale dla dzieci! Zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem dzięki temu tutejsze dzieciaki nie boją się różnych dziwnych stworów, bo same się za nie przebierają i wiedzą, że to nierealne. Jak wyglądają tu przygotowania do Halloween? Dokładnie tak samo, jak u nas te do Bożego Narodzenia. Ogrom ozdób przed domem, światełka pomarańczowo-zielone, etc. Zbierałam słynne cukierki i nie mogłam wyjść z podziwu niektórych dekoracji. Jeden mężczyzna walnął sobie przed domem kupę liści i myślałam, że to po prostu zgrabiona kupa i tyle, kiedy nagle dziwny wrzask się spod tego wydobył. Tak, przestraszyłam się, bo ciemno było i jeszcze dym z tego poszedł. Podziwiam ich wszystkich za to, że chce się im wydawać ich własne pieniądze na kilka uśmiechów małych bachorków. Co prawda nie wszyscy się w to bawią, ale Ci, którzy jednak się na to decydują są nie do opisania! Kilka rodzin zrobiło przedstawienia przed domem, ale w pamięć zapadła mi jedna. Przebrali się za jakieś dzikie puchate stwory (coś na kształt yeti), skakali jakby taniec deszczu odstawiali, a jedna kobieta w wielkim garze (tak, takim czarnym jak baby jagi mają) gotowała sok, w którym pływały sztuczne oczy iiii... częstowała tym ludzi przechodzących obok, haha. Po drodze spotkałam wymieńca z Pakistanu i nauczył mnie kilka zdań (+ przeklinać oczywiście, tak jest się czym chwalić) tylko nie wiem, w którym języku, bo powiedział, że zna 4 języki (perski, arabski, urdu, jakiś tam jeszcze), więc następnym razem jak go spotkam, to muszę zapytać. Jak mnie zobaczył to zaczął na całe gardło się drzeć, że "Ania, Ania! Mamy zdjęcia razem." Fakt, mamy, ale homecoming był hoho daleko temu, a on jeszcze o tym pamiętał. Oto moje zbiory, których nie potrafię zjeść, bo mi szkoda:


 
Dacie wiarę, że przez jakieś może niecałe półtorej godziny zabawy w to zebrałam 96 cukierków, a chodziłam z 4 innymi osobami? Wyobraźcie sobie ile Ci ludzie pokupowali słodyczy. :-D Jeden facet powiedział mi, że miał już 300 przebierańców (dzieciaki), co jest dla mnie dziwne, bo Shiocton ma niecałe 1000. Mój wspaniały strój, chociaż na zbieraniu cuksów miałam inny, bo było zimno (wszystko schowało się pod kurtką i jedno, co było widać to moją czapkę policjantki):


A tu kolejny:


 
Co prawda nie widać go całego, jest zrobiony lustrzanką w lustrze, ale niestety nie miałam jakiegoś fotografa pod ręką, aby mi pomógł, więc jest tak jak jest. :-D Już wiecie dlaczego żałuję, że nie ma tego w Polsce? Wczoraj jeszcze w Appleton była impreza pożegnalna dla Halloween i każdy kto przyszedł był przebrany w swój fantastyczny strój. Ogroooomna zabawa. Tutaj jeszcze macie małą Keyli (ona jeszcze nawet nie chodzi...) przebraną za truskawkę:


 
W piątek dostałam paczuszkę i z tego tytułu chciałam wszem i wobec ogłowić, że KOCHAM SWOJĄ MAMUSIĘ!





 

Moja fantastyczna nowa biało-czerwona kurtka. Teraz jestem jeszcze bardziej szczęśliwa. Moje cudowne cukieraski, ojeojeoje! I wiecie co? Już mi jest ich szkoda jeść. Jak w Polsce nie miały prawie żadnej wartości, poza tym, że zaklejały mi buźkę, kiedy klepałam na laptopie, tak teraz mają wartość większą niż cokolwiek innego. :-( To smutne, że doceniam swoje dopiero daleko od domu. Na razie dałam nowym rodzicom delicje i są pod wrażeniem. 10 listopada Lisa ma urodziny, więc wręczę im całą resztę. (Btw tego dnia mam szczepienie niby, ale idę robić batalię jutro do pielęgniary, bo powiedziałam sobie, że amerykański rok szkolny będzie moim pierwszym bez opuszczenia DNIA w szkole, a przez te szczepionki muszę opuścić szkołę akurat 10 listopada, więc NIE MA BATA, nie dam się!)

Zaliczyłam już kilka wpadek językowych. Wszystkie z przekleństwami, gasz!
Chciałam opisać moje przeżycia z poje$^&#%$ koordynatorką, ale oszczędzę sobie. Nie chcę o niej słyszeć nawet. Może i chce dobrze dla swoich wymieńców, ale nie umie tego robić i podchodzi w zupełnie zły sposób.
W któryś tam poniedziałek bardzo dawno temu (dwa tygodnie temu?) musiałam odreagować i takim oto sposobem wróciłam do domu o 21. Po szkole zostałam na treningu tańca, ale to taka kaszana była, że nie ma opcji, abym do nich dołączyła. To nie był dance team, to był talk team. Potem Hannah miała koncert (jedna z jej fantastycznych lekcji to chór), więc zostałam i słuchałam. Baaaardzo mi się podobało. I chór i band. Nawet trochę rozumiałam jedną rosyjską piosenkę. Prawie poczułam się jak u siebie. Z Marcosem mieliśmy polew przez cały koncert, bo próbowaliśmy filmować Hannah, ale jej aparat robi przy tym wielkie BIIIIP, więc spasowałam, a on potem kamerował nie to miejsce, gdzie ona stała, hahaha. Rozpaczaliśmy na temat zimy (on nigdy na oczy śniegu nie widział, bo z Brazylii jest) i tego dlaczego nie poleciał na Florydę ze swoimi hostami. Śmialiśmy się przez pół koncertu, bo jakieś dzidzi zaczęło śpiewać z chórem. Mieli jakąś piosenkę z przerwami i w ich trakcie to małe coś darło buzię. To było dobre. Swoją drogą po tym roku moje przygody z dzieciakami przebiją wszystko i wszystkich. Jak nigdy nie miałam styczności z dzieciolandią, tak tutaj aż za dużo i zbyt często. Mimo wszystko daję radę, jest fun i satysfakcja! :-D

W ostatnim tygodniu miałam niezapowiedziany test z kinesiology, który zawierał język techniczny (bzdury typu śrubokręt, wiertarka, taczka, etc), więc nie trudno zgadnąć, że nie miałam zielonego pojęcia o czym czytałam. Mój wspaniały słownik nie jest wystarczająco mądry, aby mi pomóc, więc poradziłam sobie sama i coooo? I maks punktów. No powiedzcie... czy ja nie jestem geniuszem? :-D W piątek skończyła mi się pierwsza połowa semestru i mam same A. Z czterech przedmiotów (algebra, kinesiology, senior studies, hiszpanski) mam 99%, bomba!

Dwa dni temu wybraliśmy się do restauracji, jadłam przepyszne krewetki (w połączeniu z frytkami nie bardzo), ale że było tego tak dużo i byłam w stanie zjeść tylko kreweciochy, to mogę powiedzieć MNIAM! Dave zamówił sobie żabie udka (już wiem, dlaczego moja żaba do nas nie przychodzi wieczorami, a codziennie skakała na szybę i czasami udało jej się wbić do domu, kiedy Lisa szła na papierosa, a potem Dave skakał za nią po całym pokoju). Dave dał mi spróbować jakąś rybę, smakuje jak lobster, ale nie wiem jaka polska nazwa odpowiada temu daniu.

Z tygodnia na tydzień Hannah śpi u mnie, ja u niej i radzimy sobie jakoś z nudą. Namiętnie próbujemy. Mamy nową dziewczynę na wymianie z Hiszpanii i możliwe, że niebawem przybędzie kolejna z Tajlandii. Muszę dziś skończyć swój projekt na Senior Studies (mam zaplanować swój ślub i mam na to $10.000, ale że dziecko sprytne jest, to przeliczyłam sobie to na PLN-y i powiedzmy, że mogę się więcej porządzić, hihi!) O 12 Lisa przyjeżdża po mnie i chyba będę znów jeździła konno po drodze (nienawidzę tego, ale nie chcę być upolowana przez myśliwych). O 15 będę oglądała football (tak, pojęłam o co chodzi w amerykańskim footballu i uważam, że jest to bardziej męskie niż pajace z Europy, które zostaną kopnięte w nóżkę i płaczą). Ostatnio dotarło do mnie dlaczego wylądowałam w Wisconsin. Zanim przyjechałam tu powiedziałam sobie, że chcę być w stanie, który ma najlepszy team w USA. I co? Green Bay Packers nie przegrali ani jednego meczu i są aktualnie najlepszą drużyną w NFL, a w tamtym roku mieli mistrzostwo. Fajny los sobie zgotowałam, prawda? Jednak nie zmienia to faktu, że na razie mam dużo emocji przed telewizorem i przed powrotem do Polski muszę sprawić sobie koszulkę Finleya.

Jeszcze raz dziekuje za paczke!