piątek, 20 czerwca 2014

1st year of med school - complete!

Pierwszy rok medycyny za mną. Szybko zleciało. Nie wiadomo o czym. Ludzie na roku fajni i głupi, głośni i cisi. Jedni chcą się uczyć, inni nie, jedni udają, że się uczą, inni ryją w książkach ostro. Nauki sporo, to fakt, ale myślę, że wszystko zależy od umiejętności dobrej organizacji pracy, szybkiego wchłaniania wiedzy i zdolności do szacowania, co jest ważne, a co najważniejsze, ponieważ czasami niestety trzeba wybierać, co się woli zdać lepiej lub w ogóle co się chce zdać, a co chce się ewentualnie poprawić, bo niestety przychodzą takie okresy, kiedy kolokwia zasypują się nawzajem i nie sposób nauczyć się na wszystko.

Książek sporo; załączam zdjęcie tych, z których korzystałam:
(półka specjalnie zakupiona na potrzeby ulokowania +700 stronicowych ksiąg xD)


Cieszę się, że studiuję po angielsku. Szczerze, to nie wyobrażam sobie medycyny po polsku. Teraz czekają mnie jeszcze tylko praktyki wakacyjne i papierologia z tym związana. Ugh, nie cierpię tego.

Jeśli mam się jeszcze wypowiedzieć w temacie ludzi na lekarskim, to zdecydowanie nie każdy się do tego nadaje. Nie lubię, gdy ktoś narzeka, że ma tylko 1-2 dni na naukę do kolokwium, bo ten jeden czy dwa dni naprawdę potrafią uratować tyłek. Na swoim przykładzie wiem; w pewien piękny wiosenny dzień poświęciłam ciurkiem 20 godzin na naukę do biochemii i jako jedna z 20 osób na roku (na 100 osób), zdałam to! Jak się chce, to można, ale jak ktoś myśli, że godzina czy dwie starczą na naukę, to się gruuubo myli, a potem narzeka, że test był nie do przeskoczenia, co jest guzik prawdą.

Sporo jest osób, które w liceum miały piątki i szóstki, a tu ledwo bądź wcale nie zaliczają kolokwiów. Nauka w liceum nie jest wykładnikiem wiedzy, która będzie Ci nie wiadomo jak potrzebna w dalszej edukacji. Na studiach zaczynasz tak naprawdę od zera. Wiadomo, że Ci, co w liceum przyłożyli się bardziej (tutaj do biologii i chemii), mniej spędzą czasu nad nauką podstaw tych przedmiotów, ale to kwestia kilku godzin douczenia tak naprawdę. Z biologii nic poza podziałami komórkowymi i genetyką (które zostają moooocno rozbudowane pod względem materiału) Wam się nie przyda. Reszta przedmiotów jest zupełnie nowa. No chyba, że ktoś w liceum (tu mam na myśli wymieńców w USA) miał anatomię, to to będzie zawsze jakimś plusem. :-)

Już nie mogę doczekać się nowego roku akademickiego. Niby czeka mnie biofizyka, która prawdopodobnie sprawi mi sporo kłopotów z racji, iż nie lubię fizyki, ale patomorfologia, patofizjologia i mikrobiologia nadrabiają, i zachęcają mnie do wkroczenia w drugi rok medycyny. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo jestem z siebie dumna, ile słabości pokonałam podczas tego roku, kiedy nie było czasu spać, bo każda godzina spędzona nad książką mogła dać mi chociaż ten jeden jakże cenny punkt na kole/egzaminie. Wiadomo, że nie było tak non stop, bo nawet znajdowałam czas na chłopaka, obijanie się i dawanie korepetycji, ale nie można pominąć nieprzespanych nocy, których summa summarum trochę było.

Pewnie zapytacie jak to jest, że tak bardzo pozytywnie to wszystko opisuję? Nie, wcale nie było cały czas kolorowo. Anatomia szła mi bardzo pod górkę (jak zresztą całemu rocznikowi) i kilka razy nawet myślałam, że zostanę przez nią wywalona z uczelni ze względu na niezdanie kolokwium, ale potem okazywało się, że rzutem na taśmę zdawałam i dalej kontynuowałam bój. Sporo nerwów kosztował mnie ten rok. Moja waga prawie notorycznie spadała w dół o 4kg, potem wracała na miejsce i znów spadała. Mój zegar biologiczny uległ małej zmianie; zaczęłam spać w dzień. Nigdy w życiu tyle nie spałam. Te studia trochę energii wysysają i owszem można zawalić kilka nocy z kolei, ale potem trzeba za to zapłacić w jakiś sposób.

Ważne, aby znaleźć sobie znajomych wartych uwagi. Nie takich, co patrzą tylko na swój czubek nosa i jakby mogli, to daliby Ci złe notatki, abyś nauczył się z błędami i nie zdał (tak, są takie przypadki.) Z uczynnymi i dobrymi przyjaciółmi naprawdę lepiej przechodzi się przez wszystkie trudy związane z nauką.

A tak wyglądała nauka do głowy i szyi. Nie, nie wystarczy jedna książka na jedno koło. :-)


Tak wyglądały moje poniedziałkowe wieczory, kiedy czekałam na chłopaka aż skończy zajęcia:



Na pewno się tu jeszcze odezwę. Pewnie po zimowym semestrze. Prowadzę też bloga o studiach, więc mogę przesłać linka, gdyby ktoś chciał. I taka mała rada ode mnie; spełniajcie swoje marzenia! Jakiekolwiek by nie były!