niedziela, 22 kwietnia 2012

PROM & Post Prom.

Poranne przygotowania, pamiątkowe zdjęcia, podróż do restauracji i pełno przygód po drodze. Zacznę od tego, że kilka dni przed PROMem musiałam przerobić swoją sukienkę, bo ramiączka miała zbyt długie, także to już był wyczyn (nigdy przedtem w życiu nic nie miałam wspólnego z igłami i nitkami.) Wyszło całkiem fantastycznie skromnie mówiąc, bo nic nie było widać, że cokolwiek było przerabiane, a to przecież amatorska przeróbka! (do końca życia się będę tym podniecała)

Plan był pojechać do hotelowej restauracji, ale że na stolik musiałyśmy czekać co najmniej 1,5h, to zmieniłyśmy zdanie. Jacyś faceci zaczęli mnie w barze zaczepiać na jaki dancing się wybieram. Ludzie w ogóle dziwnie na nas patrzyli, bo średnia wieku wokół była +21 i nikt nie był odstrojony, a my.. no wiadomo, gotowe na prom. :) Opcja B okazała się być wspaniałą, bo mogłam zjeść gofra z truskawkami, mmm!

Pojechałyśmy do babci Kaylah, gdzie spotkaliśmy jej babcię, tatę, mamę, wujka i jego dziewczynę. Zostałam zbombardowana milionem pytań na temat Polski, bo obaj mężczyźni byli 20 lat temu w Niemczech. Obaj stwierdzili, że polskie jedzenie jest przepyszne i nie dziwią się, że tęsknię za nim. Pytali się ile języków znam biegle, jak stwierdziłam, że tylko swój (polski) to mnie zakrzyczeli, że a z angielskim to co! Potem testowali mnie z niemieckiego i stwierdzili, że niemiecki też znam. Potem im tłumaczyłam, że uczę się trzech zagranicznych języków, bo mieszkając w kraju, którego język nie liczy się w świecie, dobrze jest znać jak najwięcej innych.

Na PROM dotarłyśmy o 20 i zabawa się zaczęła. Muzyka była świetna, nawet dwa razy KAŻDY się ustawił w rzędach, kiedy tańczyliśmy grupowe piosenki typu makarena i "turn to the left, turn to the right" (coś popularnego w Ameryce.) O północy zabawa się skończyła, wróciłyśmy do domu i po 40 minutach musiałyśmy znowu opuścić dom, bo Post Prom się zaczynał. Miałam ogromną ochotę zostać w domu i spać, byłam potwornie zmęczona, ale czego nie robi się dla American experience... :)

Gry i zabawy, konkursy, wszystko zorganizowane po to, aby odciągnąć młodzież od pomysłów organizowania domówek i chlania po promie. Przynętą były prices (nagrody). Można było wygrać ipada, ipoda, tableta, 19'' tv, xboxa, aparat cyfrowy, mikrofalówkę, mini lodówkę, milion gift cards do różnych restauracji, gotówkę ($20), Victoria Sercret's perfumy i torby PINK, radia do ipodów, słuchawki (...), razem było 127 nagród. Najlepsze jest to, że aby to wygrać nic nie trzeba było robić. Przy wejściu pisałeś na kartce swoje imię, wrzucałeś do urny, a potem losowali Cię na scenie. Grałam w apples to apples (nie ma tej gry w Polsce) z Brad'em, Karissą, Hayley, Kaylah i Veronicą. W międzyczasie zrobiliśmy plan strategiczny na to, co wybieramy z dostępnych nagród. Nasze top 5:

1. Ipad
2. Aparat
3. Xbox 360
4. Ipod
5. Tablet

Losowanie ruszyło, oczywiście ipad poleciał jako pierwszy. W pewnym momencie, kiedy już wszystkie ipady, 19'' tv, tablety i xboxy były powybierane, przestałam uważać i wiecie co? Zostałam wylosowana jako 6 osoba z 300! Ma się to szczęście, jest się dzieckiem szczęścia. :D Wybrałam aparat cyfrowy i zrobiłam najlepszą rzecz na świecie jaką tylko mogłam. Oddałam go Hayley (mojej amerykańskiej przyjaciółce) jako prezent. Wiedziałam jak bardzo go chciała, wiedziałam, że zbierała pieniądze na niego, a biorąc pod uwagę fakt, że ja już mam lustrzankę i nie potrzebuję aparatu cyfrowego, zdecydowałam się zrobić coś dobrego. Jest mi z tym prze-prze-prze-bardzo-dobrze. Cieszę się, że to zrobiłam. Potem ja losowałam następną osobę i wyobraźcie sobie, że wylosowałam Kaylah (następna amerykańska przyjaciółka, ta w której babci domu byłyśmy.) Gdzieś przy samym końcu losowania Hayley także została wylosowana i wybrała torbę z Victorii Sercret's, i przekazała mi ją, bo wiedziała, że jakieś dwa dni temu chciałam sobie ją kupić. W takich chwilach czuje się, co to przyjaźń.

Szkoła zapewniła nam śniadanie i tonę cukierków. Ciasta, muffiny, cukierki, ciasteczka, owoce, co tylko sobie wymyśliłeś, to miałeś. Przepych, przepych, przepych. I moje wielkie, pozytywne zaskoczenie. Do domu wróciłyśmy o 4:30 nad ranem, teraz jest 18:44, a ja nadal jeszcze nie zmrużyłam oka od wczoraj. Pora zmykać, miłego dnia!

P.S Zdjęcia ze mną postaram się dodać, jak najszybciej się tylko da, a te oto są wyciągnięte z fecebooka: