środa, 12 października 2011

Jak to się zaczęło, waga, irytacje i śmieszne sytuacje.

W niedzielę pochaliśmy do restauracji, w której, jak to Lisa ujęła, zostałam poczęta bodajże 15 sierpnia, gdyż właśnie tego dnia w tamtym miejscu została podjęta decyzja o tym, że państwo B. chcą przygarnąć exchange studenta i trafiło na mnie. :-D Ku mojemu zdziwieniu była to restauracja podobna to takich, jakie mamy w Polsce. (W Ameryce przeważają bary.) Zjadłam omlet z szynką, pieczarkami i serem (oni do wszystkiego dodają ser!!!) + amerykańską wersją polskich talarków. Osobiście bardziej smakują mi amerykańskie. Kelnerką była kobieta, dzięki której Lisa dowiedziała się o możliwości hostowania i sama ma u siebie dziewczynę z Brazylii. Kiedy Carol przyleciała do Stanów ważyła 106lbs (czyli jakieś 48,1kg), po 6 tygodniach pobytu tu waży 126lbs (63kg). PRZYTYŁA 10KG w sześć tygodni, podczas gdy trenuje siatkówkę i jeździ konno! Hannah przytyła 6kg. Pewnie ciekawi jesteście, jak jest ze mną? Przybrałam trochę, ale nadal widzę swoje kości biodrowe.
Po śniadaniu pojechaliśmy do drugiego domu, gdzie aktualnie przebywają konie. Dave pokazał mi małe kocury, które jeszcze nie otworzyły oczu, a Lisa przestawiła mi kota, który jak był mały, został porwany przez jastrzębia, ale spadł w czasie lotu, więc ma teraz blizne na grzbiecie. Nie ma połowy ogona, bo przejechał mu po nim samochód. Prawe ucho ma nadgryzione, bo walczył z innym kotem. Coś jeszcze z nim jest nie tak, ale nie spamiętałam, za dużo tego było. Tak, nadal żyje i jest zdrowy.

Siedziałyśmy z Lisą w aucie i już miała mnie odwozić, gdy Rory zadzwonił i oznajmił, że jedzie z żoną na Market Days, a potem przyjeżdża do nas, aby zobaczyć mnie osobiście. Tak więc poczekałyśmy na nich. Lisa opowiedziała moje przypadki z zadaniem domowym z Senior Studies, kiedy to otrzymałam jedyne $1527 na miesiąc i miałam się rządzić na wynajęcie domu, kupno i utrzymanie samochodu, naprawy, paliwo, meble, przedmioty codziennego użytku, jedzenie, ubrania, rekreacja, prezenty, kablówka, telefon, internet i milion innych bzdetów, więc nie było zaskoczeniem, że przekroczyłam budżet i brakowało mi pieniędzy na przeżycie! Ustaliłam, że będę mieszkała pod mostem, łowiła ryby, a potem je sprzedawała, bo tak wyjdzie taniej. xD Kiedy wracaliśmy z restauracji przy drodze stał stary fotel, więc powiedziałam Dave'owi, aby się zatrzymał, bo potrzebuję mebli do swego mieszkania, haha. Jakieś 30 minut później przyjechała Kate, a zaraz za nią jej siostra, która szczerze mówiąc jest jakaś niedorobiona. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale... pierwszy raz w życiu widziałam taki cyrk. Przywiozła ze sobą swoją 6-7letnią córkę i materiałowe siodło doczepiane do regularnego. Czyli z konia zrobiła kanapę, a mała siedziała prawie na ogonie!! Najlepsze jest to, że kobieta praktycznie jeździć nie umie, a uważa się za super jeźdzca, co zresztą pokazała, kiedy Billy stanął dęba, a ona zamiast ściągać go wodzami w dół, ciągnęła go w górę. Przypominam, że dziecko wciąż siedziało za nią. ;-) Nie pojechałam z nimi na "super" przejażdżkę i ominął mnie cyrk z buntowaniem się koni oraz spotkanie z Hannah. Jak się okazało, mieszka niedaleko naszego drugiego domu, haha! Swoją drogą super, ale trochę mnie wkurza, jak ciągle mi nawijają z Karoliną, że może przyszłyby do mnie i pojeździłybyśmy razem konno. Bardzo chętnie, gdyby funkcjonowało tu takie coś jak ujeżdżalnia. Nie chcę jeździć po jezdni, gdzie pocinają auta, bo ani poszaleć ani nic, a ciągle strach, że można wylądować z koniem pod kołami. Więc niech na swoich koniach jeżdżą. (zastanawiam się czy przypadkiem jakaś aspołeczna nie jestem czy coś?) Próbuję się powoli przyzwyczaić i zaakceptować myśl, że Hannah chce do mnie przyjechać w piątek po szkole.

Nie wiem czy to, że trafiłam na zadupie to przypadek czy tak po prostu miało być, abym nie zmieniła stylu życia i przypadkiem nie rozszalała się zbyt mocno tuż przed ambitnymi planami na przyszłość? Coraz częściej denerwuje mnie fakt, że nie jestem niezależna. Nienawidzę kogoś prosić, aby zawiózł mnie gdzieś i najchętniej chodziłabym na piechotę, ale do Shiocton mam 6 mil z buta, także pozdro dla mnie. Już nie wspomnę ile jest do Appleton. To naprawdę gówno prawda, że na zadupiach jest zajebiście, a w dużych miastach nie. Wiele bym oddała, żeby sobie być w chociaż takim 50 tysięcznym mieście. Po pierwsze mogłabym wychodzić, kiedy chce, nikogo nie prosząc o podwózkę, znajomi widzieliby gdzie mieszkam, a teraz kiedy mówię "County Road double F" to patrzą na mnie jakby dopiero wczoraj nową drogę wybudowali gdzieś w okolicy. Już nie wspomnę o tym, że co najmniej trzy razy w miesiącu nie ma neta na kilka dni. Poza tym szczerze mówiąc nie ma tu, co robić. I Lisa mi się dziwi, że cały czas siedzę w książkach, no ale sory? Co oprócz tego i obkupowania laptopa (czego oficjalnie mi nie wolno!) można robić na zadupiu, kiedy w promieniu 500m nie ma sąsiadów, a już nie wspomnę o jakichkolwiek ludziach w moim wieku? To naprawdę okropne z wielkiego miasta trafić na jakąś amerykańską peryferię. Cały czas próbuję pocieszyć się faktem, że w wielkich miastach najczęściej ludzie mają problem z rodziną, bo zawsze jest z nią coś nie tak, no ale jakoś średnio mnie to pociesza.
W poniedziałek był ostatni dzień Indiańskiej Jesieni, czyli nadchodzą deszcze, powoli zbliża się zima.


Niczego tak mocno nienawidzę, jak projektów, których mam pełno w tym tygodniu. Amerykanie naprawdę je kochają, a nie wiem, co jest w nich takiego fantastycznego. Strata czasu, bo 3/4 zamiast się przyłożyć, to odwala, byleby tylko mieć to za sobą. Denerwują mnie powroty school busem z tymi małymi potworami, bo nie dość, że drą japy ile wlezie, to jeszcze otwierają wszystkie okna na przestrzał, że czasami mam wrażenie, iż zaraz wiatr mnie wyssie. Nie wspomnę o tym, że we wrześniu przez nich miałam zapalenie ucha. Wpadłam na świetny pomysł wpychania słuchawek w uszy i takim oto pięknym sposobem unikam ponownego umierania z poczucia posiadania szpilek w uchu. Powinnam dostać nobla za kombinowanie, kreatywność, itp.

ps. Przez Dave'a nie cierpię Meksykańców. W moim wypadku to naprawdę bardzo śmieszne, bo sama jestem napływowa, haha. Nigdy nie miałam nic przeciwko ciemniejszym rasom, no ale teraz jak widzę jakieś Mexi Kids, to aż mnie coś strzela. Może to dlatego, że pomimo, iż mieszkają w USA, chodzą tu do szkoły, nadal nawalają po hiszpańsku! Coś takiego jak Cyganie w PL! Ostatnio przede mną stał jakiś Mexi Kid i nawijał z kolegą, który stał za mną. Kiedy przepuścił tego za mną przed siebie, nie wytrzymałam i powiedziałam kilka słów za dużo, na co jeden Amerykaniec skomentował "Jesteś exchange studentem?". Aż tak bardzo widać? :)

ps.2 Poryczałam się dzisiaj. Kiedy tu przyjechałam i dałam pierwsze rzeczy do prania, Dave wrzucił to wszystko do suszarki i moje cudowne rzeczy SKURCZYŁY SIĘ. Powiedziałam "nie wkładajcie moich rzeczy do suszarki". I co? Dzisiaj patrzę, a moje dwie koszule są mniejsze od trzeciej (takie same, ale inne kolory). Rękawy skurczone, koszule węższe, przez co rozjeżdżają mi się na biuście. Kur...^&%^&% nie chcę kląć, ale jak tak dalej pójdzie, to nie będę miała, co ubrać, bo już POŁOWA moich ciuchów jest skurczona, wliczając w to bieliznę. Naprawdę próbuję nie ryczeć. Próbuję.

6 komentarzy:

  1. a ja właśnie mieszkam można powiedzieć, że w mieście, mam niedaleko do znajomych, a jak chcemy gdzieś pojechać, to zawsze po mnie podjeżdżają, no ale moja host mama mi nie pozwala często wychodzić :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla niej argumentem jest to, że 'musimy spędzać więcej czasu razem', tiaaa, szkoda tylko, że dla niej 'wspólne spędzanie czasu' oznacza że ona gra w gry na swoim komputerze, a ja siedzę w swoim pokoju też na komputerze, z braku innych rzeczy do roboty. Bardzo bym chciała zmienić rodzinę, ale nie wiem czy się uda... A Ty myślałaś nad zmianą rodziny, np. przeprowadzeniem się do jakiejś koleżanki? W sumie, jeżeli czujesz się nieszczęśliwa w tej to chyba nie ma się co zastanawiac, bo to w końcu NASZ rok.

    OdpowiedzUsuń
  3. ueee z tymi ciuchami i twoją lokalizacją to jakaś masakra ! Biedny kotek nawiasem mówiąc :c

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniulciu kochana!!! nie placz z takiego powodu jak ciuchy!!! to nie warte lez!! dogadaj sie z opiekunami abys sama sobie suszyla ubrania!! a jak nie to jest super powod aby cie zawiezli do duzego miasta a tam poszalejesz w sklepach caly dzien!! glowa do gory do czerwca juz nie daleko, aby do wiosny a potem juz pojdzie jak z procy czas:) buziaczki:) Iwona OBS!!! czytam kazde twoje wypracowanie tutaj zamieszczone z wielka radoscia :)super wszystko ujmujesz w calosc :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciuchy to mój najsłabszy punkt, więc nie ma szans, abym za nimi nie płakała! Już przestałam. Dwa dni starczyły mi do przetłumaczenia sobie co i jak. Sama suszyć sobie nie mogę, bo po prostu NIE CHCĘ używać suszarki, gdyż to powoduje kurczenie się moich boskich szmatek! I niestety muszą wisieć po całym domu (Amerykanie nie mają takiego czegoś jak sznury do prania na dworze lub coś w tym stylu). No i pralnie mamy w drugim domu, a kiedy hości tam jadą, ja jestem aktualnie w szkole i wtedy się moje pranie robi. Także nie mam styczności ze swoim praniem aż do momentu, kiedy nie dostanę go z powrotem.
    Hm... tutejsze sklepy są jakieś dziwne. Jak dla mnie wieśniackie.
    Wcale mi się nie spieszy, aby wracać do domu, spokojnie. :)

    Buziak ciociu!

    OdpowiedzUsuń