wtorek, 22 listopada 2011

State Championship!

Zacznę od najważniejszych informacji na świecie w świecie Shiocton! MAMY VICE-MISTRZOSTWO STANU W FOOTBALLU, YEEEAH! Ciężko mi to pojąć, że taka mała, a taka dobra drużyna, ale to prawda. Z tego powodu odwołano mi w zeszły czwartek szkołę (17 listopada), bo cała szkoła zmierzała w stronę Madison (stolica stanu). Dobra, nie wyłamałam się i też się zabrałam. Było horrendalnie zimno, mało co nie zamarzłam, ale przetrwałam!! Najdroższa gorąca czekolada i popcorn w całym moim życiu, ale to nadal nie to samo, co psie gówno z Francji owinięte w sreberko za 75 euro, huehue. :-) Trochę szalonych zdjęć:


  



(Nie mam pytań, co do tego zdjęcia, gdyż koszulka, którą ma na sobie Mr. Barth była robiona w drodze na stadion, haha.) Właściwie trudno opisać mi całą wyprawę. Było przezajebiście! Dużo śmiechu, lamentowania, że zimno, kłócenia się z freshmenami o siedzenia, kolorowanie Cobiego (sweety cutie freshmen, co walnął sobie cały ryj na zielono z miłości do drużyny), szukania dróg, integrowania się z ludźmi, którzy skończyli high school dawno temu. Trudno objąć to w kilku zdaniach. Na sam koniec, kiedy wróciliśmy do Shiocton, footballiści przywitani zostali paradą. Straż pożarna i policja eskortowała nas wszystkich pod samą szkołę, ludzie wychodzili z domów, barów i sklepów, aby klaskać, gratulować i dziękować zawodnikom. Wiecie co? Brak mi było słów. Magicznie po prostu. Oni naprawdę potrafią docenić zawodników. W Polsce powrót z vice-mistrzostwem byłby wielką przegraną i niczym więcej.

Śnieg spadł 9 listopada i nie wiem, jak mam określić swoje odczucia w związku z tym. Z jednej strony byłam zaskoczona, że tyle na jeden raz (padało cały boży dzień, bez ustanku!), z drugiej strony atakowała mnie myśl "nie jest aż tak źle". Biorąc pod uwagę, że dla mnie nic nigdy nie jest "aż tak złe", to chyba jednak było ostro. Pługi zawitały na mojej fantastycznej ulicy co najmniej 6 razy.
10 listopada Lisa miała urodziny i z tejże oto okazji z Chicago przyjechała jej siostra Lesley. Na urodzny Lisy dostałam CHLEB! i śliwki w czekoladzie, które oddałam Dave'owi. Jak w PL nigdy nie ruszałam kromki, tak tu wtryniłam cały. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek zacznę skakać za chlebem jak wypuszczona z Oświęcimia. Dzika radość dziecka:


W środę zaczynałam trening koszykówki, więc we wtorek pojechałyśmy z dziewczynami (Natasha i Nicole) to Appleton po moje buty i spodenki. Był fun, niezaprzeczalnie. Obie dziewczyny kiedyś trenowały, ale nabawiły się kontuzji, więc zmuszone były przestać. Ich miłość do koszykówki przelała się na mnie i latały za wyżej wymienionymi bzdetami z większym zapałem niż ja.W drodze powrotnej zahaczyłyśmy o McDonald's i wymusiłam na nich wysadzenie tyłka z wozu, co spowodowało serię dziwnych sytuacji w kolejce po papu, haha. Wróciłyśmy do szkoły, akurat footballiści pakowali się w autokar do Green Bay (z treningu wrócili do domu o 22) i o mało mnie nie zjedli za McDonald'sową torbę, którą miałam w rękach. Pojechałam z Nicole do jej domu, potem odwiozła mnie do mojego. Dzień był długi, wesoły i pełen wrażeń.

Zaczęłam swoje fantastyczne treningi koszykówki. Nie mam pytań. Rzeźnia trwa 3h, a na koniec każdej biegamy wzdłuż boiska 15 razy. Na wykonanie mamy 59 sekund. W czwartek biegałyśmy 3 partie, bo za pierwszym razem trenerzy nie byli zadowoleni z wyniku (czas ostatniej dziewczyny był 56sek.), za drugim razem jedna laska nie dotknęła nogą linii, za co dostała dwie szanse rzutu do kosza, spartoliła pierwszą, więc z tego tytułu wszystkie biegłyśmy trzecią turę. W niecałe 3min. zrobiłam 675m, amen. Gdybym w PL tak fantastycznie na Cooperze biegała, to miałabym jeden z najlepszych wyników w szkole. Jeszcze nigdy po niczym nie byłam tak zmęczona jak jestem po treningach. Wracam do domu po 18, umieram z głodu i jem... bardzo dużo. Ostatnim razem wrzuciłam w siebie 7 kawałków pizzy (cała ma 8). I żeby było śmieszniej, jestem bardziej niż pewna, że mimo wszystko spadnę z wagi. Szczerze mówiąc nie wiem po co trenuję. Chyba znów chcę wyłamać kilka barier wewnątrz siebie. W dzień, kiedy chłopcy grali state championship miałam trening od 6 rano do 8:30. Na stadionie zmroziłam trochę mięśnie i dzień później nie mogłam się ruszać.

W niedzielę po urodzinach Lisy odwiedziliśmy restaurację Red Lobster i nie uwierzycie, ale wrzuciłam w siebie 45 krewetek! Były przepyszne i koniecznie chcę tam wrócić. Najlepsze jest to, że akurat trafiliśmy na promocję, która upoważniała nas do zamawiania ile chcemy, a płacenia za jedną porcję. :-) UWIELBIAM to miejsce!

W zeszłą sobotę byliśmy na śniadaniu w naszym ulubionym miejscu i jak zwykle zamówiłam to samo. Upodobałam sobie to danie i chyba nic już tego nie zmieni.



Dziś znów wybrałam się do Appleton, by kupić skarpetki do gry w kosza, gdyż ani jeden z trzech ciołków nie wpadł na pomysł, że stopki w połączeniu z koszykarskimi butami będą powodowały super obtarcia. Tak, poobcierałam obie kostki do krwi, ale nie przeszkadzało mi to w treningach. Nie no, wcale. Ironio ubóstwiam cię. Pobiegałyśmy po galerii, pooglądałam wiele rzeczy, które kupię w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, przy okazji szukałam butów na zimę i wiecie co jest najciekawsze? Półtorej miesiąca temu podrabiane emu kosztowały $60, trzy tygodnie temu $80, a dzisiaj $100. Tym razem nie będę samobójcą i albo trafi mi się okazja (dzisiaj prawie złapałam jedną, gdzie mogłam kupić jedną parę za regularną cenę, a drugą wziąć za -50%, ale nie było moich rozmiarów!!) albo wystarczą mi te buty, które zabrałam z Polski. Wszystko ma swój cel i powód. Szukałam moich fantastycznych kremów, ale niestety jest tu ogromny problem ze znalezieniem Garniera. Kupiłam coś innego i mam nadzieje, że będzie działać równie dobrze, jak moje polskie specyfiki. ;-) Spotkałam i poznałam dzisiaj kupę ludzi. Idziemy z Natashą uradowane, nagle ta rzuca do kogoś "cześć Patryk!", potem dostaje sms'a od jakiegoś kolegi, że jest w galerii i możemy się spotkać. Następnie spotkałyśmy kupę ludzi od nas z high school. Wesoło było.

Naprawdę nie rozumiem dlaczego jedna moja karta działa prawie wszędzie, a druga rzadko kiedy. Chyba skończy się tak, że będzie trzeba prawie wszystkie PLN-y przelać na dolarową, bo to jakaś niedorzeczność, że nie jestem w stanie płacić praktycznie wszędzie, czyli karta jest prawie, że bezużyteczna! Chciałam dzisiaj wybrać $200 i mi się blokada włączyła, bo przeliczenie z PLN-ów poszło za duże, ugh. Nienawidzę tej mechanizacji.

Green Bay Packers są nadal JEDYNA drużyną w NFL, która nie przegrała ani jednego meczu, jupiii! W czwartek (Thanksgiving) grają z Detroit, a w niedzielę kolejny mecz i potem tylko 4 więcej, i play offy! Mam nadzieję, że w tym roku też zdobędą mistrzostwo Stanów Zjednoczonych, bo byłoby to przewspaniałym uczuciem przeżyć to tu na miejscu! Pokochałam amerykański football mocniej niż soccer. I tak, zaczęłam rozróżniać słowo football od soccer. Piłkarskie pajacyki powinny się przypatrzyć jak się gra brutalnie i kiedy ewentualnie można jęczeć, że boli. ;-)

Mała aktualizacja exchange studentów u nas w szkole: Indie, Pakistan, Brazylia, Norwegia, Polska, Niemcy, Hiszpania, Tajwan, Meksyk i prawdopodobnie dojdzie do nas niebawem kolejna osoba z Brazylii!

Przy okazji jestem przeszczęśliwa, że zapoznaję się z nowymi raperskimi songami, o których istnieniu w PL nie miałam zielonego pojęcia, a są naprawdę dobre!
Jakiś czas temu opanowałam umiejętność robienia amerykańskich naleśników. Pierwszy krok w kuchni postawiony, jeeea! Ten rok jest rokiem nauki nie tylko języka.
I wiecie co? Nie jest źle. Zaczęłam mieć fun, a reszta została w tyle. W piątek o 2 w nocy wybieram się z jakąś koleżanką moich hostów i jej student exchange z Włoch na Black Friday, przeżyć szalone przeceny. Lisa stwierdziła, że byłoby fajnie gdybym pożyczyła od jakiegoś kolegi footballisty hełm, bo cuda dzieją się w ten dzień, no ale dobra. Sam fakt, że muszę być o 2 w nocy pod drzwiami galerii jest upokarzający. Nieważne. Niech żyje american experience!

2 komentarze:

  1. Happy turkey day! :*

    Miło się czyta tak pozytywne opisy zdarzeń i twoja wrażenia. Mam że nie bez powodu będziesz musiała zrywać się przed świtem na te zakupy i rzeczywiście upolujesz coś wartego poświęcenia :P

    Mam tylko jedno pytanie: twoje ulubione śniadanie. Co TO jest? Wygląda trochę jaj spłaszczone jajo obcych... Ale najwyraźniej musi być smaczne :)

    Ala

    OdpowiedzUsuń
  2. Czeeeść, dziękuję!

    Haha, wybyliśmy jeszcze wcześniej niż myślałam. Zamiast o 2a.m opuściliśmy dom o 11p.m dnia poprzedzającego. :-) Kupiłam trochę rzeczy, mimo że nie planowałam nic kupować, ale dobrze się stało, bo wcześniej czy później i tak musiałabym je kupić, a tak załapałam się na wielkie przeceny.

    To jest omlet, w którym jest roztopiony ser, pieczarki i szynka. Haha jajo obcych...

    Co tam u Ciebie słychać, jak przygotowania do świąt, które zdaje się, że lubisz? :-)

    OdpowiedzUsuń