(Nie mam pytań, co do tego zdjęcia, gdyż koszulka, którą ma na sobie Mr. Barth była robiona w drodze na stadion, haha.) Właściwie trudno opisać mi całą wyprawę. Było przezajebiście! Dużo śmiechu, lamentowania, że zimno, kłócenia się z freshmenami o siedzenia, kolorowanie Cobiego (sweety cutie freshmen, co walnął sobie cały ryj na zielono z miłości do drużyny), szukania dróg, integrowania się z ludźmi, którzy skończyli high school dawno temu. Trudno objąć to w kilku zdaniach. Na sam koniec, kiedy wróciliśmy do Shiocton, footballiści przywitani zostali paradą. Straż pożarna i policja eskortowała nas wszystkich pod samą szkołę, ludzie wychodzili z domów, barów i sklepów, aby klaskać, gratulować i dziękować zawodnikom. Wiecie co? Brak mi było słów. Magicznie po prostu. Oni naprawdę potrafią docenić zawodników. W Polsce powrót z vice-mistrzostwem byłby wielką przegraną i niczym więcej.
10 listopada Lisa miała urodziny i z tejże oto okazji z Chicago przyjechała jej siostra Lesley. Na urodzny Lisy dostałam CHLEB! i śliwki w czekoladzie, które oddałam Dave'owi. Jak w PL nigdy nie ruszałam kromki, tak tu wtryniłam cały. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek zacznę skakać za chlebem jak wypuszczona z Oświęcimia. Dzika radość dziecka:
W środę zaczynałam trening koszykówki, więc we wtorek pojechałyśmy z dziewczynami (Natasha i Nicole) to Appleton po moje buty i spodenki. Był fun, niezaprzeczalnie. Obie dziewczyny kiedyś trenowały, ale nabawiły się kontuzji, więc zmuszone były przestać. Ich miłość do koszykówki przelała się na mnie i latały za wyżej wymienionymi bzdetami z większym zapałem niż ja.W drodze powrotnej zahaczyłyśmy o McDonald's i wymusiłam na nich wysadzenie tyłka z wozu, co spowodowało serię dziwnych sytuacji w kolejce po papu, haha. Wróciłyśmy do szkoły, akurat footballiści pakowali się w autokar do Green Bay (z treningu wrócili do domu o 22) i o mało mnie nie zjedli za McDonald'sową torbę, którą miałam w rękach. Pojechałam z Nicole do jej domu, potem odwiozła mnie do mojego. Dzień był długi, wesoły i pełen wrażeń.
Zaczęłam swoje fantastyczne treningi koszykówki. Nie mam pytań. Rzeźnia trwa 3h, a na koniec każdej biegamy wzdłuż boiska 15 razy. Na wykonanie mamy 59 sekund. W czwartek biegałyśmy 3 partie, bo za pierwszym razem trenerzy nie byli zadowoleni z wyniku (czas ostatniej dziewczyny był 56sek.), za drugim razem jedna laska nie dotknęła nogą linii, za co dostała dwie szanse rzutu do kosza, spartoliła pierwszą, więc z tego tytułu wszystkie biegłyśmy trzecią turę. W niecałe 3min. zrobiłam 675m, amen. Gdybym w PL tak fantastycznie na Cooperze biegała, to miałabym jeden z najlepszych wyników w szkole. Jeszcze nigdy po niczym nie byłam tak zmęczona jak jestem po treningach. Wracam do domu po 18, umieram z głodu i jem... bardzo dużo. Ostatnim razem wrzuciłam w siebie 7 kawałków pizzy (cała ma 8). I żeby było śmieszniej, jestem bardziej niż pewna, że mimo wszystko spadnę z wagi. Szczerze mówiąc nie wiem po co trenuję. Chyba znów chcę wyłamać kilka barier wewnątrz siebie. W dzień, kiedy chłopcy grali state championship miałam trening od 6 rano do 8:30. Na stadionie zmroziłam trochę mięśnie i dzień później nie mogłam się ruszać.
W niedzielę po urodzinach Lisy odwiedziliśmy restaurację Red Lobster i nie uwierzycie, ale wrzuciłam w siebie 45 krewetek! Były przepyszne i koniecznie chcę tam wrócić. Najlepsze jest to, że akurat trafiliśmy na promocję, która upoważniała nas do zamawiania ile chcemy, a płacenia za jedną porcję. :-) UWIELBIAM to miejsce!
W zeszłą sobotę byliśmy na śniadaniu w naszym ulubionym miejscu i jak zwykle zamówiłam to samo. Upodobałam sobie to danie i chyba nic już tego nie zmieni.
Dziś znów wybrałam się do Appleton, by kupić skarpetki do gry w kosza, gdyż ani jeden z trzech ciołków nie wpadł na pomysł, że stopki w połączeniu z koszykarskimi butami będą powodowały super obtarcia. Tak, poobcierałam obie kostki do krwi, ale nie przeszkadzało mi to w treningach. Nie no, wcale. Ironio ubóstwiam cię. Pobiegałyśmy po galerii, pooglądałam wiele rzeczy, które kupię w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, przy okazji szukałam butów na zimę i wiecie co jest najciekawsze? Półtorej miesiąca temu podrabiane emu kosztowały $60, trzy tygodnie temu $80, a dzisiaj $100. Tym razem nie będę samobójcą i albo trafi mi się okazja (dzisiaj prawie złapałam jedną, gdzie mogłam kupić jedną parę za regularną cenę, a drugą wziąć za -50%, ale nie było moich rozmiarów!!) albo wystarczą mi te buty, które zabrałam z Polski. Wszystko ma swój cel i powód. Szukałam moich fantastycznych kremów, ale niestety jest tu ogromny problem ze znalezieniem Garniera. Kupiłam coś innego i mam nadzieje, że będzie działać równie dobrze, jak moje polskie specyfiki. ;-) Spotkałam i poznałam dzisiaj kupę ludzi. Idziemy z Natashą uradowane, nagle ta rzuca do kogoś "cześć Patryk!", potem dostaje sms'a od jakiegoś kolegi, że jest w galerii i możemy się spotkać. Następnie spotkałyśmy kupę ludzi od nas z high school. Wesoło było.
Naprawdę nie rozumiem dlaczego jedna moja karta działa prawie wszędzie, a druga rzadko kiedy. Chyba skończy się tak, że będzie trzeba prawie wszystkie PLN-y przelać na dolarową, bo to jakaś niedorzeczność, że nie jestem w stanie płacić praktycznie wszędzie, czyli karta jest prawie, że bezużyteczna! Chciałam dzisiaj wybrać $200 i mi się blokada włączyła, bo przeliczenie z PLN-ów poszło za duże, ugh. Nienawidzę tej mechanizacji.
Green Bay Packers są nadal JEDYNA drużyną w NFL, która nie przegrała ani jednego meczu, jupiii! W czwartek (Thanksgiving) grają z Detroit, a w niedzielę kolejny mecz i potem tylko 4 więcej, i play offy! Mam nadzieję, że w tym roku też zdobędą mistrzostwo Stanów Zjednoczonych, bo byłoby to przewspaniałym uczuciem przeżyć to tu na miejscu! Pokochałam amerykański football mocniej niż soccer. I tak, zaczęłam rozróżniać słowo football od soccer. Piłkarskie pajacyki powinny się przypatrzyć jak się gra brutalnie i kiedy ewentualnie można jęczeć, że boli. ;-)
Mała aktualizacja exchange studentów u nas w szkole: Indie, Pakistan, Brazylia, Norwegia, Polska, Niemcy, Hiszpania, Tajwan, Meksyk i prawdopodobnie dojdzie do nas niebawem kolejna osoba z Brazylii!
Przy okazji jestem przeszczęśliwa, że zapoznaję się z nowymi raperskimi songami, o których istnieniu w PL nie miałam zielonego pojęcia, a są naprawdę dobre!
Jakiś czas temu opanowałam umiejętność robienia amerykańskich naleśników. Pierwszy krok w kuchni postawiony, jeeea! Ten rok jest rokiem nauki nie tylko języka.
I wiecie co? Nie jest źle. Zaczęłam mieć fun, a reszta została w tyle. W piątek o 2 w nocy wybieram się z jakąś koleżanką moich hostów i jej student exchange z Włoch na Black Friday, przeżyć szalone przeceny. Lisa stwierdziła, że byłoby fajnie gdybym pożyczyła od jakiegoś kolegi footballisty hełm, bo cuda dzieją się w ten dzień, no ale dobra. Sam fakt, że muszę być o 2 w nocy pod drzwiami galerii jest upokarzający. Nieważne. Niech żyje american experience!
Happy turkey day! :*
OdpowiedzUsuńMiło się czyta tak pozytywne opisy zdarzeń i twoja wrażenia. Mam że nie bez powodu będziesz musiała zrywać się przed świtem na te zakupy i rzeczywiście upolujesz coś wartego poświęcenia :P
Mam tylko jedno pytanie: twoje ulubione śniadanie. Co TO jest? Wygląda trochę jaj spłaszczone jajo obcych... Ale najwyraźniej musi być smaczne :)
Ala
Czeeeść, dziękuję!
OdpowiedzUsuńHaha, wybyliśmy jeszcze wcześniej niż myślałam. Zamiast o 2a.m opuściliśmy dom o 11p.m dnia poprzedzającego. :-) Kupiłam trochę rzeczy, mimo że nie planowałam nic kupować, ale dobrze się stało, bo wcześniej czy później i tak musiałabym je kupić, a tak załapałam się na wielkie przeceny.
To jest omlet, w którym jest roztopiony ser, pieczarki i szynka. Haha jajo obcych...
Co tam u Ciebie słychać, jak przygotowania do świąt, które zdaje się, że lubisz? :-)